A ja tu przyniosłem język ciepły winem
W ustach szumiącą musującą ślinę

Hydnellum peckii (Czarci Ząb)
Dear PINK’s
Autumn is in the air. Soon more pink mushrooms but let’s start unconventionally from this blasphemous creature – specially for U: Hydnellum peckii aka Devil’s Tooth.
“Hydnellum peckii is an inedible fungus, and a member of the genus Hydnellum of the family Bankeraceae. It produces spores on the surface of tooth-like vertical spines that hang from the underside of the fruit bodies. It is found in North America and Europe and, in the last few years, was also discovered in Iran (2008) and Korea (2010). Though they don’t seem to be poisonous, they have an extremely bitter taste and so are inedible. The unusual appearance of these mushrooms has earned the species several descriptive common names, including strawberries and cream, the bleeding Hydnellum, the bleeding tooth fungus, the red-juice tooth, and the Devil’s tooth.”
Big thanks to Nula for drawing my attention to Hell.
PINK NOT DEAD!
maurycy
PS: SEN (Le Cauchemar)
Byłem z M w mojej rodzinnej krypcie. Ciemny korytarz, dwie sale z tonącą w mroku galeryjką na górze. Ogromne częściowo podziemne wnętrze. Ostrołuki, ołtarz – ciemnoszary, lekko brunatny kamień. Wszystko wyprane z koloru z leciutkim odcieniem sepii i całą masą detalu jak niektóre fotografie z początku ubiegłego stulecia. W pewnym momencie wziąłem do ręki czaszkę i powiedziałem, że chciałbym ustawiać na niej świece tak aby kolejne spływające po niej strugi wosku utworzyły rodzaj misternej, multibarwnej peruki / kasku. Wiedziałem, że mojej mamie nie będzie to miłe ale jednak tak zrobiłem (jak to we śnie rzecz, która w rzeczywistości wymagałaby nakładu czasu natychmiast stała się faktem) urzeczony wstawiłem ją do wazonu – nieoczekiwanie był to już bukiet niezwykle filigranowych, pistacjowo-cytrynowych, parafinowych kwiatów. Rozmawialiśmy o nich przez chwilę. Wyszedłem z krypty. Budowla była imponująca. Dwukrotnie wyższa niż największe kaplice jakie znam z Powązek. Wokół roztaczała się świetlista polana okolona grobami. Cmentarnej ciszy nie mącił świergot ptaka, ani brzęk owadu. Wyrazistość szczegółu była ogromna jednocześnie świat jakby lekko zmatowiały. Cały czas ta jakość obrazu jaką znamy ze wspomnianych fotografii reprodukowanych na rotograwiurze. Rozmawiałem z Marysią przez pokryte pajęczynami, gęste od manswerków okienko. W pewnym momencie usłyszałem autentyczne przerażenie w jej głosie. Odwróciłem się i zobaczyłem, że o kilka metrów ode mnie przez polanę sunie bezszelestnie gigantyczny, czarny, lśniący mrówkojad. Bestia większa od konia. Stałem jak sparaliżowany, chciałem wspiąć się na kamienny występ ale nie byłem w stanie zrobić ruchu. Trwało to wieczność. W końcu mi się udało. Po chwili znalazłem się dość wysoko – mniej więcej na poziomie drugiego piętra, na kamiennym gzymsie i zacząłem się zastanawiać kogo wezwać na pomoc. Pomyślałem o R ale uświadomiłem sobie, że mimo iż dobrze znamy Powązki to jest to jakiś inny, większy i starszy cmentarz i nie umiem wytłumaczyć mu gdzie się znajduję. W tym czasie M przemieściła się na wewnętrzną galeryjkę i znowu mogliśmy rozmawiać przez okienko. Zapytała czemu mój ojciec, taki piękny, miał takie dziwne imię. Nie potrafiłem jej na to odpowiedzieć. Spojrzałem w dół, żeby się rozejrzeć i w tym momencie zobaczyłem, że na skraju polany pojawiły się hieny…
Pamiętam różne, często dziwniejsze, bardziej zaskakujące i złożone sny, ale nigdy jeszcze nie byłem tak blisko Diabła.

Hydnellum peckii (Czarci Ząb)
PPS: skoro już jesteśmy przy diabelstwie to pozwolę sobie przywołać pewien nader sugestywny fragment z debiutu literackiego, który zrobił na mnie swego czasu ogromne wrażenie:
Struga płynów z pachy przyśpieszyła i zgęstniała, a potem ropa, krew i żółć trysnęły w mroźne powietrze, tworząc unoszący się w powietrzu nad trupem wir humorów. Rosnąca masa płynów wydzielała mięsisty, piżmowy odór rozkładu, od którego wszystkim obecnym skręciły się włoski w nosie, i zanim ktokolwiek zdążył się ruszyć, coś zestaliło się w nierealnym wirze. Welon humorów rozdzielił się, kiedy chmury przesłoniły księżyc, ale noc oświetliła to, co powinna ukryć, jakby ciemność stała się czarnym słonecznym blaskiem. Trzej mężczyźni patrzyli i każdy zsuwał się do bezdennej jamy własnego umysłu.
Ciało wielkości i kształtu beczki sterczało w powietrzu z głową wielkości ludzkiej czaszki; płyty pancerza jeżyły się długimi włosami. Sześć gibkich, wielosegmentowych odnóży wystawało z tułowia, dwie tylne pary odgięły się wstecz i do góry, zanim opadły, by zostawić na trupie sercowate odciski swoimi prawdziwie delikatnymi kopytami. Przednie wyrostki funkcjonowały bardziej jak ręce niż nogi, chociaż, podobnie jak tamte były długie i składały się z czterech segmentów. Para wypustek, które głaskały kępkę czułków długości sztyletów, wystawała w miejscu nosa. Zobaczyli twardą błyszczącą twarz stwora, wybałuszone ludzkie oczy, rogi i oklapnięte kozie uszy, drobne kolce biegnące grzebieniami wzdłuż policzków aż do wiązki sterczących czułków. Stwór zeskoczył niezgrabnie na śnieg obok trupa swojego dawnego żywiciela, wyginając w górę cylindryczny, cebulkowaty brzuch i odsłaniając zdecydowanie ludzki członek w erekcji kolosalnych rozmiarów – organ prężył się między płytami pancerza niczym lanca rycerza albo żądło skorpiona. *

Hydnellum peckii (Czarci Ząb)
*
Smutna historia braci Grossbart
Jesse Bullington
przełożyła Małgorzata Strzelec
wydawnictwo MAG, Warszawa 2012
check also:
PINK POSESSION