KING KONG PINK

Kokoro kara ding dong my King Kong!

Dear PINK’s

Napisałem ostatnio kilka tekstów – wszystkie nader osobiste a ten wyjątkowo – ponieważ aby go opublikować w prasie polskiej musiałbym wpierw dokonać absurdalnie brutalnej kastracji (a byłaby to rzeź niewiniątek) pozwalam sobie skorzystać z własnego forum. Na 8 marca wydaje się jak raz w sam raz 🙂 Vivat Dziewczyny!

Syndrom King Konga

Jako sześciolatek namiętnie rysowałem akty. Ołówkiem w zeszycie do słówek. Światło w pokoju całkiem wygaszone tylko radziecka lampka na telewizor w kształcie startującej rakiety paliła się na sekretarzyku. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że jest to artefakt falliczny. W ogóle nie wiele wiedziałem. Rysowane przeze mnie księżniczki były niesłychanie pokraczne i miały haczykowate nosy. Stały pod prysznicem albo siedziały na sedesie – tak daleko sięgała moja dziecinna wyobraźnia. Potem wydzierałem kartki i składałem w tutki. Najpierw trzymałem je w pudełku po cygarach “Prince Albert” a później w książeczce “Strzelba Zajączka”.

Karty z gołymi dziewczynami pamiętam od zawsze. Biedna była komunistyczna erotyka ale w latach 70 nie mogło ich zabraknąć. 52 obrazki. Jockery. Lepiej niż w Playboyu. No i w ogóle jakoś tak bardziej intymnie. Pod kołdrą można oglądać. Z latarką. Prawdziwy Sekret. Wróciły do mnie zimą 86. Wyjątkowo była paskudna: Na Krakowskim lodowata breja. Pałac zimny nie zimowy – czekałem w ASP na korekty. Do mojego profesora wpadła jedna z jego studentek. Konkretna sucz. Ładna nie była. Miała szare drogie wełniane palto, długie proste tlenione włosy, wyraźną przerwę między zębami, lekko opuchniętą twarz. Ociekała seksem. Opowiadała o tym jak wracała samolotem z wielkiego świata: z Londynu czy innego Paryża a koleś, który leciał obok niej układał sobie pasjansa “duńskimi” kartami. Tematem było robienie lodów. Ja byłem raczej nieśmiały ale rzecz była o stylu. I tak ją sobie zapamiętałem. Zmaterializowały mi się wtedy i do tej pory mam przed oczami mankiety ze złotymi spinkami, sygnet, wypielęgnowane ręce leniwie a ostentacyjnie pieszczące lubieżne obrazki. Obudził się we mnie wtedy po raz pierwszy wirtualny alfons.

Przez lata kolekcjonowałem erotyczne talie. Miłe, grzeczne: burleska, girlaski. Striptizerki z lat 50. Ciała nie z tego świata. Stożkowate cycki od Felliniego. Lubiłem. Lubiłem lubić. W pewnym momencie przestałem się dziwić. Później kupiłem jeszcze w Meksyku ogromne Royal Flushes ale dałem koledze – tak lepiej – teraz on ma wypieki i błyszczą mu oczy – odkrywa vintage erotica a ja uzupełniałem już tylko panoptikum. Wbrew pozorom rzadko zdarzają się te takie karty “naprawdę dla dorosłych”. Z ruchańskiem znaczy się. Kiedyś jeden taki pakiet zaraz po kupieniu wyrzuciłem do śmietnika – śmierdział meliną. Na zdjęciach ciała blade, twarze obojętnie nieszczęśliwe – nie mogłem tego znieść. Później długo nic. W końcu przyjaciel podarował mi dwie talie “Private” – nówki sztuki, późne lata 90, Pyramid i Hardcore – coś tam. Wyciągnąłem je na przyjęciu i uczyłem mojego szwagra biologa grać w chuja. Miał myślę konkretną frajdę. On sam profesor ale na uniwersytecie tego nie uczą.

W styczniu na Olimpii wpadła mi kolejna talia. Kupiłem od żulicy. Nie dała mi obejrzeć ale jak zobaczyłem, że jest bez pudełka, przewiązana zieloną wysmotruchaną “jedwabną” wstążką z kokardą to mi z miejsca serce pękło. Jeden z kolesi na obrazkach ma klasyczne więzienne dziary. Ma też tatuaż na chuju. Skromny ale zawsze nie byle co. Dziewczyny obrośnięte jak wilkołaki. Dają z siebie wszystko. Nie ma się z czego śmiać. Jednak coś w tym jest, w tym brudzie: Innocent until proved filthy.

Fantomy rozkoszy. Kalejdoskop pełen rozebranych kobiet. Gadżety: gałki do dźwigni biegów – takie mini akwaria z dziwkami: rozpusta w Maluchu i w Trabancie. Zapach Zachodu. Lubieżna woń. Plastik pachnący seksem. Breloczki, spinki do mankietów. Klisze ORWO – purpurowe ciała. Moja dziecinna buzia rozpłaszczona na szybie sklepu z pamiątkami w Krynicy Morskiej. Nos przyklejony do witryny. Chciałem mieć te wszystkie breloczki. Zapalniczki. Etui na zapałki. Plastikowe telewizorki. Trójwymiarowe pocztówki. Pożądałem ich. Sex w miniaturze. Chciałem Go Mieć. Cały Ten Sex. Zżerał mnie głód erotyki. Mało tego było. Niemal pustynia. Kupiłem breloczek, schowałem pod materacem – mama znalazła, uśmiechnęła się, oddała, powiedziała tylko żebym dobrze pilnował.

Każdy tatuś inżynier miał “świerszczyka” albo chociaż jakiegoś “playboja”: na półce za książkami, gdzieś na dnie szafy, w tapczanie. Skrzętnie poukrywane. Ja nie miałem tatusia. Ani inżyniera, ani w ogóle. Więc przyszedłem do mamy. Z mamą sztama – mądra mama. Powiedziałem, że tak i tak: że koledzy w podstawówce o “Playboyu” opowiadają i że ja też chcę. Mama zadzwoniła do wujka. Wujek miał wąsy, używane audi i zegarek dla płetwonurka co to go zawsze do szklanki z wodą na moje życzenie wkładał jak tylko siostrę-mamę wpadał odwiedzić. Wujek zabrał mnie do lasu ze psem biegać-brykać a potem do siebie do domu. Do bloku. Betonowego. W fotelu posadził, światło rokokowe zapalił, dwa francuskie pisemka kolorowe do oglądania dał a sam poszedł kawę sobie robić. Rumieńce mam do tej pory. “Oui” i “Lui” – oba dostałem, oba przepadły ale tych ciał, tych powłóczystych spojrzeń nigdy nie zapomnę. Ona była zimną blondynką jak Marlena Dietrich. Miała sweter z czerwonej włóczki w duże oka. Z japońską parasolką pławiła się w zbożu. A ta druga patrzyła jak sarna, takim piwnym mokrym leśnym okiem. Sarna na koturnach – ta piękna, najpiękniejsza.

W telewizji Elżbieta Dmoch tańczyła w przeźroczystej bluzce. A w kiosku straszyła “Karuzela”. Boże jakie to było ohydne. Satyryczne pismo dla robotników, dolna półka. Ale sutki tam były na niektórych rysunkach zaznaczane pod bluzkami. Więc jednak kusiło. Podobnie miałem z “Bajkami dla dorosłych” publikowanymi przez Janusza Christę w “Relaxie”. Wtedy poznałem co to jest dualizm. Obrzydzenie-pożądanie – na szczęście dziś już nie mam z tym problemu. W “Szpilkach” też momenty były. Mini komiks taki: Lucjan Leuwen – igraszki ze Stendhalem – bikolor czarno-czerwony. Pod czerwonymi muślinowymi sukienkami (corte princesa tzn. wysoki stan) rysowały się czarne trójkąciki – to prawie El Lissitzky: Krasnym Klinom Biełych Bij. Ale najpierw to znaczki widziałem z Paragwaju. W klaserze mamy. Rubens, Renoir.

Jestem anachronizmem! Wszystkim tym co ocalało z rozerotyzowanej niewinności: Raymondem Peynetem, Mają Berezowską! Na Miłość Boską Montresorze! Na miłość Boską… Po ojcu książka została o Pop Art-cie. A tam Tom Wesselmann. Ona w wannie. Wyciera się. Bez twarzy ale znowu ten bermudzki trójkąt magnetyzuje, że aż strach. Ciarki, dreszcze rozkoszne człowieka przechodzą. “Razem”, “Film”, “Ekran” – każdy akt był dobry. Venus polska i niepolska, nowa fala włoska – czarno białe, kolorowe – byle sutek rozświetlił duszę. Rozjechane kolory. Nie ma sprawy.

Składzik makulatury był perfekcyjnym terenem łowieckim. Polowało się tam na samochody i gołe baby. Gruby miął, zbijał w kule i wciskał pod sweter. Ja nie gniotłem, dmuchałem-chuchałem chociaż może też się trochę bałem – nauczycieli bo mama i babcia to raczej po słomianym łebku głaskały i wcale się nie gniewały. Babcia nawet długopis z rozbierającą się dziewczyną mi podarowała. Babcia Halinka. Mam jej zdjęcia golutkiej pośród brzeziny. Z 1936 roku. Dziadek Alfred jej robił. Miała wtedy osiemnaście lat. To jest coś. Dziękuję Życie. Dziadkowie. Rodzice.

Te zdjęcia z makulatury to się potem wklejało do zeszytu. Klej roślinny był okrutny: zdjęcia przemiękały, tworzyły się zacieki. Sztywna, krusząca się skorupa. Nigdy nie doszedłem do perfekcji ale po latach na bazarze trzy notatniki akademickie kupiłem takie, że mi w oczach pociemniało z miejsca. I to nie dla tego, że dziewczyny czy seks ale ta pieczołowitość wykonania, ta skrzętność, tkliwość mnie rozwaliła – to jest po prostu fundamentalne. Jak ktoś chce zrozumieć facetów powinien obejrzeć te “pamiętniki”. To jest niekończące się marzenie. Fascynacja. I żeby nie wiem jak prymitywne formy przybierała to zachwyt jest jednak jej podstawą. I to mnie zachwyca. We dream about pussy. We fly dreaming about it.

Jak byłem z dziadkiem w Ustce w sklepie z pamiątkami zobaczyłem gumowego King Konga, który ściskał w łapie nieforemną plastikową blondynkę. Dwie plamki czerwonej farby w miejsce sutek. O Matko! jak ja go chciałem mieć! Dziadek kupił mi innego z wężem – jak się uprzeć też erotyczna symbolika ale jednak nie to samo. Teraz mam kolekcję cudownych japońskich laleczek hentai. Perwersja, finezja, wdzięk wszystko w jednym. Ale tamtej koślawej figurki z polietylenowymi zaciekami nie zapomnę. Cierpię na syndrom King Konga.

Moim największym marzeniem w roku 1980 było to żeby tak na “Perskim” wszyscy zniknęli i żebym został tylko ja sam. A tam płyty Kissów i pisma z gołymi dziewczynami wszystkie dla mnie. Brać-wybierać. Gołe Baby. Gołe Panie. Dziewczyny bez majtek. Uwielbiam to.

PINK NOT DEAD!

maurycy



spinki do mankietów, circa 1974 via allegro

check also:

LOVELY PINK

SZEMRANY RÓŻ

…Z socrealizmu, który rozważałem w łóżku, leniąc się rano, zaniosło mnie, nie wiem czemu, ku palcom Bogny. Są szkolne, jest na nich atrament. Niezbyt zadbane paznokcie. Są nieśmiałe i niezręczne, choć pełne ciekawości. Gdy otulają tę część, która rośnie tak, że za chwilę staje się całym mną, jest w nich wiedza, której nikt nikogo nie nauczy…



Bogna

Dear PINK’s

Zafundowałem sobie ostatnio powtórkę ze “Złego”. Zawsze lubiłem Tyrmanda ale dziś doceniam go chyba jeszcze bardziej niż lat temu dwadzieścia. Opis czeszącego się Meteora to majstersztyk – klasa sama w sobie, apasze z Koszyków mogą wzburzyć krew w każdej wrażliwej na dziką męską urodę istocie zaś inwokacje warszawskie zważywszy na fakt, że aktualnie znajduję się za oceanem a duszę mam konkretnie zrytą, działają na mnie wyjątkowo balsamicznie. Dziewczyn i kobiet u pana Leopolda też nie brakuje – rasowych do granic bólu niezależnie od wieku, proweniencji i konduity. Od dawna miałem ochotę wrzucić na różowe forum Bognę z “Dzienników” – cytowany na wstępie fragment* z miejsca rozłożył mnie na łopatki i wywołał rumieńce na mych młodzieńczych jagodach. Dziś jednak mimo iż Roma Leopard niewątpliwe trafia w mój gust jak posłane pewną ręką diabolo do celuloidowego kwiatu na strzelnicy serce moje należy niepodzielnie do Hawajki. Chwała zdzirom i nędznicom! Chwała szemranej wiośnie! Niech tych kilka różowych fragmentów będzie zachętą dla wszystkich, którzy bardziej lub mniej świadomie przeskoczyli Tyrmanda. Talentu ani wdzięku nie sposób mu odmówić. A tak w ogóle to czapki z głów obywatele stolicy! – nie ma drugiej takiej książki o Warszawie.

PINK NOT DEAD!

maurycy

Roma była cała w źle dobranych ciuchach; różowy cardigan w kolorze dziecięcej kołderki, droga, żółta apaszka na szyi oraz ciemnozielona spódnica dawały ten sam efekt, co pokrywające jej młodą, ładną i zmęczoną twarz piegi przy smoliście czarnych włosach.

str. 87

Kuba dotarł do bufetu i spojrzał natarczywie na dziewczynę. Była bardzo ładna i bardzo zajęta. Zwijała się szybko i sprawnie wśród wydawanych zakąsek, odpieczętowanych półlitrówek, rachunków i bonów, podrzucanych przez kelnera. Brudny, niegdyś biały fartuch opinał jej przepyszny biust, smagłe, pełne ramiona wychylały się z wysoko podkasanych rękawów. Miała smoliście czarne włosy, gładko ściągnięte do tyłu, ogromne, ciemne oczy i pełne, ślicznie skrojone wargi, na których gruba i tania szminka dawała efekt egzotyczny. Piękne brwi, pociągnięte grubo ołówkiem, i zdrowe, rumiane policzki niepotrzebnie podmalowane wywoływały ból w sercu na widok tego bezmyślnego niszczenia złą kosmetyką tak hojnie przez naturę rozsianych skarbów. — Hawajka — powiedziała do niej otyła jak klucha kasjerka o czerwonej twarzy, odziana w zdobną w falbanki suknię — krzyknij na Wieka, żeby dał nową beczkę. Tu już sama piana. — To mówiąc, wykręciła kran z pustej beczki. — Siostro — rzekł Kuba — niech mi pani naleje jednego haka i położy na czymś kawałek śledzia. — Hawajka spojrzała na Kubę, jakby go dopiero co zauważyła. — Tylko przy stoliku — powiedziała opryskliwie — przy bufecie się nie daje. — Ja wiem, że się nie daje — rzekł Kuba — ale, siostrzyczko, nie ma gdzie usiąść, a mnie jest bardzo potrzebna jedna wódka i dzwonko śledzia. — Daj panu — wtrąciła się kasjerka, patrząc na Kubę z niechęcią; chciała widocznie uniknąć uporczywej dyskusji, która jest żywiołem dla warszawskich alkoholików w takim stopniu, jak woda dla ryb. Kubuś nie mógł oderwać wzroku od dość szeroko rozchylonego wycięcia fartucha na piersiach Hawajki, gdzie widać było rąbek niezbyt czystej bielizny i skąd wynurzała się cudownej smukłości, gładka, smagła i mocna szyja. „Hawajka… — myślał Kubuś z upojeniem — jak pragnę zdrowia, prawdziwa Hawajka z ulicy Browarnej… Albo z nieco dalszego archipelagu. Z Tarchomińskiej… — Cudo!” Dziewczyna nalała Kubusiowi wódkę i podała śledzia na zapałce, po czym ostrym ruchem zmniejszyła swój dekolt obciągając fartuch. — Dlaczego? — jęknął Kubuś. — Dlaczego to pani uczyniła? Dlaczego wyrządza mi pani bolesną krzywdę w pierwszej minucie znajomości? — Wzrok ich zetknął się na ułamek sekundy i w czarnych oczach Hawajki zamigotała wesoła przychylność. — Śmieszny z pana człowiek — powiedziała, ukazując białe zęby w uśmiechu. — Pani nie z Warszawy, prawda? — spytał Kuba z galanterią, jakby pragnąc usłyszeć wreszcie o zamorskim pochodzeniu tej istoty. — Nie — odparła życzliwie Hawajka — z Mogielnicy. Zna pan? — Nie — rzekł Kubuś z żalem — niestety. Ale to nic — oświadczył z nagłą stanowczością — wybiorę się tam swoim szkunerem. Czy Mogielnica to atol, czy laguna? — Nic nie rozumiem — rzekła dziewczyna z uśmiechem. — Hawajka! — krzyknęła wrogo kluchowata kasjerka — teraz nie czas na flirty! — Po co ten krzyk, pani Lidio? — odparła z tupetem Hawajka. — Widzi pani przecież, że się robi. Co to — zwróciła się do Kubusia — porozmawiać nie wolno? Jestem na etacie, a nie jakieś tam popychle! — Słusznie — przytwierdził z zapałem Kubuś i wypił wódkę. — Widzę, że jest pani uświadomiona. Znaczy się, że Mogielnica jest laguną powiatową, a może i wyżej. — Nie pana czekoladowy interes! — rzekła z udaną opryskliwością Hawajka — nie widział go kto? Blondyn… Ledwie trzy minuty, a już o takich sprawach! Obchodzi go, czy jestem uświadomiona… — Roześmiała się i dodała: — A pan co za jeden? — Na imię mi Lulek — rzekł Kubuś — ładnie, co? — Po czym zwrócił się do kluchowatej w falbankach: — Pani jedna jest mnie w stanie zrozumieć, widzę to w wilgotnym błysku pani — oka. Czasami człowiek spojrzy tylko raz i wie nagle, że życie jego zaczęło się w tej właśnie chwili. No, nie? Niech pani powie, widzę, że ma pani duszę artystki! — Owszem — przyznała kluchowata — ma pan rację. Zdarzyło mi się parę razy coś takiego. Ale to było dawno — westchnęła. — Co dawno? — żachnął się Kuba — te parę lat się nie liczy. Słowo „dawno” nie istnieje we wspomnieniach. My to wiemy, prawda? — Prawda — uśmiechnęła się ciepło kluchowata. — On jest bardzo miły — powiedziała do Hawajki, wskazując Kubę wzrokiem; dziewczyna nie odrywała od Kubusia oczu. — Hawajka! — krzyknął ktoś zza kotary, z prawej strony — chodź po wódkę!

str. 223-224

Po chwili zjawiła się Hawajka, dźwigając w wyprężonych do dołu ramionach skrzynkę z wódką. Ustawiła ją na wieży innych skrzynek i stanęła za bufetem. — Hawajka! — krzyknął ktoś od stolika, przy którym siedział człowiek z akordeonem — nastaw płytę, artysta ma urlop! — Rzeczywiście, beżowa głowa harmonisty spoczywała bezwładnie na instrumencie. Hawajka wyjęła płytę spod bufetu i włączyła małego pioniera na adapterze. Z głośnika rozległo się tango: „Ja znam takie oczy rozwarte i duże, gdzie nieba swój lazur…”, przyjęte na sali z pełnym uznaniem i rozmaitymi przyśpiewkami w rytmie zawadiackich półeczek „Oj, radi, radi, rach, ciach, ciach…” Kuba westchnął. — Pani ma piękne oczy… — powiedział nabrzmiałym uczuciem tenorem. — Doprawdy? — uśmiechnęła się Hawajka; widać było, że deklaracja ta sprawiła jej żywą przyjemność. — Pan ma pięknego motylka — odwzajemniła się, wskazując na muszkę Kubusia. Kubuś bez słowa rozwiązał i zdjął muszkę z szyi. — Proszę — rzekł — niech pani sobie to weźmie. — A na co mi to? — obruszyła się nieco Hawajka, zaskoczona takim rozwojem sytuacji, co nie wpłynęło na sprawność w wydawaniu wódki zaaferowanemu kelnerowi i w odbieraniu odeń bonów. — Na pamiątkę dzisiejszego wieczoru… — rzekł z sentymentalną emfazą Kuba. — Da pani swemu chłopcu, żeby ładnie wyglądał… Tak bardzo pragnę w tej chwili, by radość mieszkała w pani sercu, że z chęcią będę upiększał pani chłopców, aby się pani bardziej podobali… Ma pani przecież chyba jakiegoś chłopca? — Mam — rzekła Hawajka, wyraźnie wzruszona taką wielkodusznością. — To poważny facet. Inny niż ci tu. Fachowiec — dodała z akcentem poufnych zwierzeń, nie przestając rozlewać piwa. — Fryzjer. Ale takich kolorów nie nosi — z żalem wskazała na muszkę. — Mimo to niech ją pani weźmie — nalegał Kubuś — skoro się pani podoba. Zrobi mi pani przyjemność, biorąc ją. Ten strzęp barwnego jedwabiu będzie od dziś jedyną więzią nas łączącą. Dla mnie urasta on do znaczenia symbolu… Zresztą mam zapasową. — Hawajka była poruszona mnóstwem tak pięknych słów; wytarła mokre od piwa ręce w fartuch, — pomyślała chwilę, po czym wzięła muszkę i wsunęła ją sobie za dekolt z wyzywającym uśmiechem. — Dziękuję — westchnął Kubuś; gest Hawajki wywołaj w nim dreszcz bolesnej rozkoszy. Wyjął z kieszeni nową, wiśniowo-perłową muszkę i zawiązał sobie wprawnie pod kołnierzykiem. — To było ładnie z pana strony — szepnęła Hawajka i Kubuś pomyślał, że aczkolwiek chyba nigdy nie zwycięży owego poważnego fryzjera, to przecież już stanowi dla tej dziewczyny jakąś zakazaną urodę życia. — Hawajka — rzekł gruby mężczyzna w okularach z grubego szkła i w czarnej oprawie, który pojawił się naraz obok dziewczyny — może byś się wzięła za robotę, nie? — A co? — prychnęła gniewnie Hawajka — brakuje coś panu, panie kierowniku? — Nie widział go kto, jaki ważny — wtrąciła się szyderczo kluchowata kasjerka. — Porozmawiać dziewczynie nie wolno? — Widać było, że szyderstwo to zaprawione jest samoudręką prawowitej małżonki, radującej się z klęsk niewiernego męża. Kuba spojrzał zaczepnie na kierownika, na jego byczy kark i ogromny nos. „Same mięśnie — pomyślał z troską — góra bicepsów, a na szczycie okulary. Klasyczny restaurator”. Rozumiał wszystko i był gotów do walki: poza grubymi soczewkami szkieł kierownika migotała wściekłość, ta zaś mogła pochodzić tylko z zazdrości, i Kuba poczuł, że dziewczyna znalazła w nim obrońcę przeciw obleśnym konkurom szefa. Ale Hawajka nie wyglądała na istotę potrzebującą pomocy, wobec czego Kuba rzekł z groźną uprzejmością: — Siostrzyczko, jeszcze jedną dużą wódkę dla mnie, dobrze? — Hawajka wyjęła litr, aby nalać, lecz kierownik rzekł opryskliwie: — Nie ma picia przy bufecie. — Co pan powie, panie Śliwka? — zdziwił się dość lekceważąco jakiś wychudły facet o ptasiej twarzy pod cyklistówką, pijący piwo z kufla wielkiego jak jego własna głowa. — Coś nowego… — dodał zaczepnie. — A w ogóle… Co pan od niej chce? Poflirtować z młodym blondynem nie wolno? Z kim ma flirtować? Z panem? — ostatnie słowa nosiły w sobie wyraźną kpinę, widocznie stali bywalcy baru „Słodycz” wiedzieli coś niecoś o lirycznej tragedii kierownika tej instytucji. Kluchowata kasjerka promieniała, widać było, że porażka szefa działa na nią kojąco jak balsam.

str. 225-226

— Kiedy zamykacie tę fabrykę wzruszeń? — zwrócił się Kubuś do milczącej Hawajki. Hawajka podniosła z wolna wzrok i ujrzała piwne oczy Kubusia tak promienne, wesołe i mądre, że coś w jej duszy spadło i klekotało długo, jak opuszczona na podłogę pokrywa od rondla. — O dwunastej — powiedziała cicho. — Doskonale — rzekł poważnie Kuba. — Zaczekam na ciebie i odprowadzę cię do domu. — Hawajka nie powiedziała nic. Wiedziała, że nic tu nie pomoże sprzeczka z tym chłopcem ani kłótnia z sobą samą.

str. 233

Wolniutko, sycąc się tą powolnością, jechał wzrokiem w górę, aż na czwarte piętro, do zdobnego w tani, gzymsowy tympanonik okna, tam w rogu, za którego pospolitą firanką rozciągało się długie, kiszkowate wnętrze jego, Kubusia, pokoju. W tym umeblowanym pokoju, pokoju przy rodzinie, brzydkim i wysokim, wśród stert leżących na stole i na podłodze książek, pod wiszącą na ścianie, zdobytą ongiś w turnieju juniorów parą bokserskich rękawic i pod fotoreporterskimi zdjęciami z różnych etapów jego kariery, na żelaznym łóżku, z głową wtuloną w jego, Kubusia, mizerną i twardą poduszkę, spoczywała jedyna na świecie istota obdarzona czarodziejską mocą, zdolną przemieniać ten wilgotny, ponury pokój w przecudną, tęczową grotę pachnącą ambrą najśliczniejszych przeżyć, pulsującą najdelikatniejszym, najbardziej upojnym ciepłem barwistej, młodzieńczej miłości. Siłą, ciągnąc niemal rękami głowę, oderwał wzrok od owego okna i powędrował w kierunku Puławskiej; za każdym razem jednak, gdy w wyobraźni jego ukazywała się ciemna głowa o rozrzuconych włosach na jego, Kubusia, taniej, kraciastej powłoczce, gdy pamięć jego odnajdywała po raz nie wiem który zapach gorącego, sennego oddechu, gdy odszukiwał z pasją i uporem w tej pamięci smak pełnych, czerwonych warg — wtedy eksplodowało coś słodko, tkliwie koło jego serca, jakieś doznanie rozsadzające, nienazwane kłębiło mu się w krtani i Kubuś podskakiwał jak oczadziały radością pierwszoklasista, który nie odrobił lekcji, przyszedł do szkoły, dowiedział się, że wszyscy nauczyciele zachorowali i że ma przed sobą cały wolny, wiosenny dzień.

str. 354

Ulica tonęła w słońcu. Był koniec kwietnia, dziewczęta jaśniały kolorami spódnic i obcisłych sweterków, na widok których twarze mężczyzn spinały się ambicją i wolą zwycięstw.

str. 244

wszystkie cytaty:

Lepold Tyrmand “Zły”
Czytelnik, Warszawa 1990

check also:

PINK LITERATURA POLSKA

PINK LITERATURA POLSKA 02

DARK PINK

* podziękowania dla Mirelki za odkopanie mi tego smakołyku (.づ☀‿☀)づ

PAPAVER PINK II



Passion dangeureuse, Studio Manassé – Passion dangeureuse, around 1930 via Regard Intemporel

Dear PINK’s

Today just small appendix to the previous post. Another deadly Papaver Pink.

PINK NOT DEAD!

maurycy

PS: przy okazji jeden z moich ulubionych wierszy Grochowiaka, który na swój sposób wydaje mi się adekwatny w tym kontekście:

Względność

Tak miękko – to śpiewa tylko Eartha Kitt,

To kot tak chodzi po elektrycznym drucie,

To tak źrenicę rozkleja marcepanowy świt,

To tak kropla spływa po owalnej półnucie –

I tak ty mnie przewracasz galwaniczną ręką,

Tak miękko…

Tak miękko – to chowano umarłych podczas dżumy,

To kat tak kocha pojękliwy mieczyk

Dentysta tak rwie zęby, jakby były z gumy,

Człowiek ze świata ludzi przechodzi do rzeczy –

I tak ty mnie przewracasz galwaniczną ręką,

Tak miękko…

+ 2 x Eartha Kitt singing Pink & Black

PAPAVER PINK

Istnieje rodzaj śniących kobiet, które nazywamy dziwożonami, po łacinie strigae. Żywią się one kwieciem czarnego maku, z którego opium się wyrabia.



Opium Beauty anonymous via Bits & Bites

Dear PINK’s

Jako że w ramach znieczulenia nurzam się aktualnie w fantazjach orientalnych proponuję tym razem porcyjkę trującej słodyczy – malutką mozaikę ułożona z fragmentów historii korsarza-opiumisty Hong-Kopa:

Wytężona praca wiosłowania zaróżowiła lekko jego blade oblicze. Silnie i pięknie zbudowane jego ciało prześwieca poprzez cienki jedwab szat. Piękny jest Hong-Kop, bardzo piękny. A z nieskazitelnej doskonałości jego członków wyraźnie rozpoznać można, że boskiego jest pochodzenia.

(…)

Szlachetne, stulecia całe trwające lenistwo jego przodków, oczyściło krew żył jego i uszlachetniło jego mózg.

(…)

…Hong-Kop ruchem wzgardliwym podnosi swój łuk, napina go, mierzy, i zręcznie wypuszczona strzała przygważdża rękę księżniczki do tronu z kości słoniowej.

(…)

Jak łodyga kwiatu wyrasta jej gibka szyja z promiennych ramion, których biel przebłyskuje przez szatę przejrzystą, drogimi kamieniami obsypaną.

(…)

I ciągle jeszcze trzyma z błagalnym prawie gestem podniesioną, biedną, zranioną rękę, z której się zwolna sączą krople krwi. I oto nagle poznaje Hong-Kop cud, który się dokonał: krew – to opium, i krwi jej kroplami napełnił się wypróżniony słoiczek. Litościwa boginka postanowiła skrócić męki człowieka, którego zabić zamierzała i orzeźwiła go kosztownym z krwi żył swoich wytrysłym napojem.

(…)

W milczeniu patrzą na siebie. On leży na macie, ona stoi u nóg jego. Oczy ich spotykają się i zatapiają w siebie z gorącą tkliwością. Zda się, że w tej chwili i księżyc bieg swój wstrzymał; promienie jego ślizgają się wzdłuż poszarpanej jedwabnej szaty, która nawpół tylko okrywa gibkie, muskularne ciało palacza – połyskuje w wielkim szmaragdzie, którym spięte są powiewne suknie na mlecznych biodrach boginki…

(…)

Całą jego tęsknota wszakże wszystkie dążenia ześrodkowują się w jednem, nieprzezwyciężalnem, gorącem pragnieniu, by nieporównaną, boską, u stóp jego stojącą dziewczynę módz posiąść.

(…)

Ja wszakże, który to napisałem, widziałem we mgle, unoszącej się nad morzem Tonkinu, na własne przerażone oczy Hong-Kopa – jego – oraz Hai-Loung-Wanga, króla wężów, który po morzu go ściga. A jeśli te upiorną godzinę przeżyłem, to tylko dlatego, że tego samego dnia spotkałem też Yu-Czeng-Hoa, łask pełną, i od tej chwili pogardzam każdą inną kobietą.

Claude Farrère “Opium” (“Fumée d’opium”)
przekład autoryzowany Jadwigi Przybyszewskiej
wydał Instytut Wydawniczy “Lektora”
Lwów-Warszawa 1919

PINK NOT DEAD!

maurycy



French Nude Smoking Opium around 1910 by Jean Agélou

check also:

DARK PINK

PINK NYMPHAEUM

PINK SAVOIR VIVRE

PINK MIST

Esta luz, este fuego que devora
Este paisaje gris que me rodea…



Pink Smoke on the Water via sleepless

Dear PINK’s

Back from Lublin. The world and my soul wrapped in the same gray November veil. Misty mornings. A friend wrote to me longing for pink mist. It reminded me of pink smoke that Pedro Reyes was planning for PND! show. So I went to explore pink smoke grenade images – I found several interesting ones (1, 2, 3) but the one above stroked me in it’s peculiar fragility: Pink Smoke on the Water let’s call it. Photographer unknown. Then I scanned quotations related to melancholy – I would like to share same of them here:

La malinconia è la tristezza diventata leggera.

Italo Calvino

For some nights I slept profoundly; but still every morning I felt the same lassitude, and a languor weighed upon me all day. I felt myself a changed girl. A strange melancholy was stealing over me, a melancholy that I would not have interrupted. Dim thoughts of death began to open, and an idea that I was slowly sinking took gentle, and, somehow, not unwelcome possession of me. If it was sad, the tone of mind which this induced was also sweet. Whatever it might be, my soul acquiesced in it.

Joseph Thomas Sheridan Le Fanu, “Carmilla”

Melancholy: an appetite no misery satisfies.

Emil Cioran

I used to bath in the sweetness of melancholia. Nowadays it is killin’ me. I am breathing sorrow.

PINK NOT DEAD!

maurycy

check also:

Urban Dictionary: Pink mist

PINK MUMINKI



Tove Jansson “Lato Muminków”, ilustracja, 1954

Dear PINK’s

Czytam Tolkowi “Lato Muminków” co po za tym iż nader przyjemne wydaje się być adekwatne zważywszy na “okoliczności przyrody” :} Właśnie natrafiłem na smakowity dziewczyński pasus który pozwalam sobie przytoczyć. Tove Jansson jest niewiarygodnie czujna na każdym poziomie. Chapeau bas Miss Jansson ❤

Pewnego ranka Bufka, Mimbla i Panna Migotka czesały się.

– Bufka powinna zmienić uczesanie – powiedziała Mimbla. – Nie do twarzy jej z przedziałkiem pośrodku.
– Grzywki też nie może mieć – uznała Panna Migotka i wzburzyła swoje miękkie włosy pomiędzy uszami. Przygładziła chwaścik na końcu ogona i odwróciła się żeby, sprawdzić czy puszek na grzbiecie układa się jak należy.
– Czy to przyjemnie być włochatą na całym ciele? – spytała Mimbla.
– Bardzo – odpowiedziała Panna Migotka z zadowoleniem. – Bufka, czy ty jesteś włochata?
Bufka nie odpowiedziała.
– Bufka powinna być włochata – powiedziała Mimbla rozpuszczając kok. – Albo cała w małych loczkach – dodała Panna Migotka.

(…)

W pokoju za drzwiami siedziała Bufka w zupełnie nowych włosach.
Długie, żółte loki okalały jej zatroskaną twarz.
Bufka spojrzała w lustro i westchnęła. Sięgnęła po inne włosy – rude i dzikie – i wciągnęła je sobie aż na oczy.
I w tych niezbyt jej było do twarzy. W końcu drżącymi łapkami wzięła te, które zachowała na koniec i które najbardziej jej się podobały. Były bardzo czarne, przybrane błyszczącymi kruszynkami złota. Z zapartym tchem wsadziła je na głowę. Przez chwilę przyglądała się sobie w lustrze. Później powoli zdjęła loki i zapatrzyła się w podłogę.
Panna Migotka cicho wycofała się na korytarz. Rozumiała, że Bufka chce być sama.
Ale Panna Migotka nie wróciła do przyjaciół. Ruszyła dalej korytarzem, poczuła bowiem kuszący zapach pudru. Krążek światła kieszonkowej latarki wędrował po ścianach od góry do dołu, a ż w końcu zatrzymał się na magicznym słowie: “Garderoba”.
– Suknie… – powiedziała szeptem. – Sukienki!
Nacisnęła klamkę i weszła do środka.
– Jak tu pięknie! – krzyknęła. – Cudownie!
Suknie, suknie, suknie. Wisiały w niezliczonych rzędach, setki sukien, jedna przy drugiej, gdzie tylko rzucić okiem: lśniące brokaty, lekkie obłoczki tiulu i łabędziego puchu, kwieciste jedwabie i ciemne aksamity, a wszędzie niczym małe latarnie morskie, błyskały krótkim, szybkim światełkiem różnokolorowe pajetki.

Panna Migotka podeszłą bliżej, olśniona. Dotykała sukien. Potem wzięła ich całą naręcz i przycisnęła do pyszczka. Suknie szeleściły, pachniały kurzem i perfumami. Panna Migotka zatonęła w ich miękkiej mnogości. Nagle puściła je wszystkie i stanęła na głowie.
“To dlatego, żeby trochę się uspokoić – szepnęła sama do siebie. – Muszę się uspokoić, inaczej rozsadzi mnie ze szczęścia. Za dużo tego jest…”
*

PINK NOT DEAD!

maurycy



Tove Jansson “Lato Muminków”, ilustracja, 1954

* Tove Jansson “Lato Muminków”, rozdział czwarty, O próżności i niebezpieczeństwach sypiania na drzewach, przełożyła Irena Szuch-Wyszomirska, Nasza Księgarnia, Warszawa 1975

Check also:

Mymmelin (Mimbla)

Mymmelin Fetish

PINK INTELLIGENCE

(…) w pierwszej zaś linji stwierdzamy ponad wszelką wątpliwość, że idea piękna, radości życia, środki czarowania, oraz upodobania estetyczne kwiatów zbliżone są bardzo do naszych.



Maurice Maeterlinck

Dear PINK’s

Kilka dni temu, i to całkowicie przypadkiem – wyszedłem po ciasteczka, miałem przyjemność dołączyć do zbioru Maeterlinckianów kolejną książeczkę mego szalonego imiennika – z niemałą satysfakcją pozwalam sobie podzielić się szeregiem refleksji tego niecodziennego umysłu na temat kwiatów:

Któż nam objaśni cudowną siłę momordyki, zwanej “pistoletem damskim”, o której pisałem na początku tego szkicu? Wszakże znamy momordykę, jest to skromna roślinka z rodziny dyniowatych, pospolita w okolicach śródziemno-morskich. Sękaty owoc jej, podobny do małego ogórka, obdarzony jest żywotnością i energją niepojętą. Za najlżejszym dotknięciem, w porze dojrzałości, wstrząsem konwulsyjnym odrywa się od łodygi i miota poprzez otwór powstały strugę cieczy kleistej, zmieszanej z nasieniem, z taką gwałtownością, że ziarna padają w odległości czterech do pięciu metrów od rośliny macierzystej. Skurcz ten jest tak niezwykły, że porównaćby go można, oczywiście zachowując stosunek, do wyrzucenia przez człowieka jednym ruchem spazmatycznym wszystkich wnętrzności, organów i całej krwi na półkilometrową odległość.

str. 42

W tej chwili znalazłem w zaniedbanym kącie oliwkowego gaju wspaniały pęd loroglossu (loroglossum hircinum), wydającego odór capiego łoju. Jest to odmiana storczyka, którego nie badał Darwin dlatego może, iż rzadko ją bardzo napotkać można w Anglji. Spośród krajowych storczyków loroglossum jest najdziwaczniejszy i najbardziej zdumiewający. Gdyby posiadał wielkość storczyków amerykańskich możnaby twierdzić, że ziemia nie posiada drugiego równie chimerycznego kwiatu. Wyobraźmy sobie kiść piramidalną skrętoległych kwiatów, podobną do hiacyntu, tylko nieco dłuższą. Ustawione symetrycznie kwiaty o trzech narożach mają barwę zielonawo-białą, popstrzoną plamami fioletowemi. Płatek dolny kwiatu, ozdobiony u nasady mięsistymi gruczołami koloru bronzu, olbrzymimi wąsami godnemi Merowingów, posiada jeszcze narośle fioletowe o złowrogim wyglądzie. Płatek ten wydłuża się bez końca, wprost szaleńczo, przechodzi potem w kilka wstążek, skręconych spiralnie, a kolor ich przypomina topielca, którego po miesiącu wyjęto z wody. całość przywodzi na myśl straszliwą jakąś chorobę i zda się należy do krain kędy żyją złośliwe, ironiczne potwory, czy zjawy nieludzkie. Kwiat wydaje ponadto silny, odrażający odór starego capiego łoju i woń ta zdala wieści jego obecność. Opisuję ten storczyk dlatego specjalnie, że pospolity jest we Francji, łatwo go rozpoznać i z racji swej wielkości, oraz precyzyjności organów nadaje się doskonale do doświadczeń wszelakich.

str. 51-52

(…) starczy w słonecznej chwili ciepłego dnia odrobiny zapachu rozwijającego się kwiatu, by zbiegły się ze wszystkich stron na ucztę przysposobioną pod małżeńskim namiotem. Zaraz jawi się kilka miodziarek w komnatce, zawierającej słodycze. Miejsce to jest szczupłe, ściany jego śliskie, a pszczoły łapczywe i brutalne. Cisną się jedna przez drugą, popychają i zawsze, któraś spaść musi do wiaderka zdradliwie podstawionego tuż pod stół biesiadny. Biedaczka zanurza się, kąpie należycie, zwilża skrzydełka i mimo wszelkich wysiłków nie może już odlecieć. Na to właśnie czyha kwiat przewrotny. Jedna jeno prowadzi droga z wiaderka, mianowicie przez rynnę, która odprowadza nadmiar wody. Jest ona dość obszerna, by się w niej zmieścił owad, którego grzbiet dotknąć przy tem musi naprzód mazistej powierzchni znamienia, potem zaś również mazistej masy pyłku, czekającej nań u wylotu korytarza. Pszczoła wydostaje się w ten sposób obarczona lepkim pyłkiem, wchodzi do kwiatu następnego i tam rozpoczyna się na nowo dramat uczty, bojka, upadek, kąpiel i ratunek, który z konieczności doprowadza do zetknięcia pyłku z chciwemi wargami znamienia.

str. 61- 62

Najoryginalniejszym atoli i najfantastyczniejszym jest system ruty (ruta gravolens). To niemile woniejące ziele lekarskie odznacza się niesłychaną metodą zapładniania. Pręciki czekają spokojnie we wnętrzu żółtej korony, otaczają pękaty, przysadkowaty słupek. W momencie zapłodnienia, posłuszne wezwaniu samicy, przyzywającej ich rzec można po imieniu, zbliżają się. Pierwszy dotyka znamienia i cofa się, potem przychodzi kolej na trzeci, na piąty, siódmy, dziewiąty i tak sprawa toczy się dalej, póki nie spełnią swych funkcji wszystkie nieparzyste. Następnie zaczyna drugi, czwarty, szósty itd. aż do końca. Jest to miłość na zawołanie, a kwiat umiejący liczyć wydał mi się tak dziwacznym, że, nie dowierzając botanikom, obserwowałem sam rzecz kilka razy, zanim zdecydowałem się potwierdzić owe artymetyczne zdolności ruty.

str. 28

Nie możemy się rozstać z roślinami wodnemi, nie wspomniawszy bodaj pokrótce życia romantycznej vallisnerji z rodziny hydrocharidów, której zabiegi miłosne stanowią epizod najtragiczniejszy być może w państwie roślinnem.
Nie odznacza się ona niczem, nie posiada wdzięku tajemniczego nenufaru, ani też przepychu listowia niektórych podwodnych okazów flory. Przyroda wypowiedziała się jednak w niej idę niezwykłą. Całę życie tej skromnej rośliny odbywa się na dnie wody, w pewnego rodzaju półśnie i stan ten trwa aż do chwili zaślubin, która napełnia ją nową, nieznaną energją. Wówczas to roślina żeńska rozwija z wolną długą spiralę swej łodygi, wznosi się, wynurza i rozwiera kielich na powierzchni stawu. Na sąsiedniej łodydze drzemią zamknięte pęki kwiatów męskich i patrzą poprzez prześwietloną wodę na to co się dzieje. Podnoszą się także, zmierzając ku powierzchni, na gody miłosne, w inny świat, ale w pół drogi zatrzymują się bowiem zbyt krótka łodyga, żywicielka ich, jedyne źródło życia, nie pozwala dostać się na światło słońca, gdzie mogłoby nastąpić zespolenie pręcików ze słupkiem.
Czyż istnieje w naturze dysharmonia większa, lub okrutniejsza próba? Trudno sobie przedstawić w całej pełni, jak tragiczne jest owo pożądanie, owa niedosiężność tego, co jest tak blisko, oddzielone przejrzystą, fatalną, niedostrzegalną przeszkodą.Podobnie jak nasze dramaty, tragedja miłosna valliserji byłaby nierozwiązywalną, gdyby nie wmieszał się w nią czynnik zgoła niespodziewany. Kwiaty samcze, przeczuwały od początku, zda się swój zawód i każdy z nich przechowywał w łonie swem bańkę powietrza, podobnie jak dusza kryje uporną, rozpaczliwą myśl wyzwolenia. Przez pewien czas whają się, walczą ze sobą, potem zaś niezrównanym, bohaterskim wprost wysiłkiem, zrywają nić łączącą je z życiem, by dosięgnąć szczęścia. Jest to akt najcudowniejszy jaki znam zarówno w życiu roślin, jak i owadów. Odrywają się od łodygi i z rozmachem pośpiechu, pośród wrzenia baniek powietrza pękają na powierzchni. Śmiertelnie ranne ale radosne i wolne, pływają przez jakiś czas obok niewiedzących o niczem oblubienic swoich, następuję zapłodnienie, straceńcy giną jeden po drugim, a małżonka, matką już będąc, zamyka koronę, zwija spiralę łodygi i zstępuje na dno, gdzie dojrzewa owoc bohaterskiego uścisku miłosnego.

str. 19-20

Dodać należy, że nie znamy wielkiej liczby motywów, racyj, oraz logiki tych ruchliwych owadów, z któremi doświadczenia są tak trudne, a natomiast rozumiemy z łatwością wszystkie motywy, racje i cele, ciche, konsekwentne, mądre rozumowanie kwiatu.

str. 70

PINK NOT DEAD!

maurycy

wszyskie cytaty z:

Maurycy Maeterlinck
“Inteligencja Roślin” 1907
tłumaczył Franciszek Mirandola
Wydawnictwo Polskie
Poznań-Lwów 1922

ps: jeszcze mały fetyszystyczny obrazeczek, który skojarzył mi się natychmiast z Raimucką a którego nie mogę sobie odmówić:

Zanotować tutaj należy inny akt inteligencji korzenia, o którym wspomina Brandis w swym dziele “Ueber Leben und Polarität”. Korzeń ten napotkał na drodze swej podziemnej starą podeszwę trzewika. Celem przebycia przeszkody, z jaką po raz pierwszy zapewne miał do czynienia, korzeń rozdzielił się na tyle wiązek ile było w podeszwie dziur po kołkach szewskich, a przebywszy zaporę połączył się znowu w jedno ramię, którego budowa nie pozostawiała śladu poprzedniego podziału.

str. 14 (przypis)

L’ intelligence des fleurs – read online (french)

AUTO DA FE

Exurge Domine et Judica Causam Tuam


(Psalm 73)



Tribunal del Santo Oficio de la Inquisición coat of arms

Dear PINK’s

Henryk Heine

Pieśń Więźnia

Za zbrodnię czarów uczynić chciano
Węgiel z babuni mej ciała;
Wójt już zapisał papierów stosy,
Ale się przyznać nie chciała.

A gdy ją biedną w kocioł wrzucono,
Krzyczała: “Mord!”, wniebogłosy.
Wraz z gęstym, czarnym jak smoła dymem
Kruk czarny wzleciał w niebiosy.

Moja pierzasta, czarna babuniu,
Daj dowód twojej dobroci,
Do krat więzienia przyleć cichutko
I przynieś słodkich łakoci.

Moja pierzasta, czarna babuniu,
Krąż ponade mną wciąż w koło,
By kuma oczu mi nie wykłuła,
Gdy będę fruwać wesoło.

przełożył Aleksander Kraushar

PINK NOT DEAD!

maurycy

MARCO POLO PINK MIX

I cóż wam powiem? Wszystko tam jest od naszego różne — i piękniejsze, i lepsze.



Two Chinese girls inspecting each other, giclée on canvas by Ferry Bertholet

Dear PINK’s

Moja przygoda z Marco Polo zaczęła się w ubiegłym roku od jedego z listów mojej niezawodnej Mamy Barbarki:

Porządkując swoje książki otwarłam na chybił trafił “Opisanie świata” Marco Polo i oczko moje padło na rozdzialik “Tu mówi się o kraju Tybet”, a oto z tego rozdzialiku cytat dla Ciebie:

  Trza wiedzieć, że żaden mężczyzna  za skarby świata nie pojmie za żonę dziewicy;  twierdzą, że nie są nic warte, jeśli uprzednio nie znały i nie obcowały z wieloma mężami. Dziewica, która nie miała stosunku z mężczyzną, uważana jest za niemiłą bogom, gdyż gdyby ją bogi miłowały, mężczyźni pragnęliby jej i staraliby się o nią: jeśli tak nie jest, mężczyźni mają do niej wstręt i nisko ją cenią.

Dalej następuje ładny opis jak to córki gospodarza zabawiają podróżnych, zbierając upominki.  (“Opisanie świata” s. 298-299)

Tego lata w Warszawie Mama ofiarowała mi swój podniszczony już egzemplarz (zasłużył sobie na czerwoną skórzaną oprawę, którą niebawem dostanie) Zabrałem go ze sobą w tropiki – frajdy miałem co niemiara, zasypywałem towarzystwo na fejsie co smakowitszymi kąskami na tym zaś forum pozwalam sobie podzielić się garścią “różowych” wyimków – niech będą zachętą do lektury całości, która jest wyborna 🙂

PINK NOT DEAD!

maurycy


IByło tam wszelakie dobro, roślin i kwiatów obfitość tam była rozkoszna|. Były tam wszystkie najlepsze owoce świata |i drzewa wszelakie, jakie znaleźć zdołał|. Tam kazał zbudować najpiękniejsze domostwa, najpiękniejsze pałace, jakie widzieć było można, |o cudownej rozmaitości; gdyż były złocone i zdobne |lazurem| i malowidłami wszystkich najpiękniejszych rzeczy na świecie, |zwierząt, ptaków oraz zasłonami z jedwabiu|. I kazał zbudować |z różnych stron tych pałaców wiele pięknych fontann i przeprowadzić tam kazał| kanały; jednymi płynęło wino, innymi mleko, tymi miód, owymi woda. I przebywały tam najurodziwsze damy i dziewice świata, umiejące grać na wszystkich instrumentach i śpiewać |dźwięcznie i słodko|, i tańczyć |dokoła zdrojów|, piękniej niż inne kobiety. |Rozkosz to była prawdziwa, a zwłaszcza biegłe były w wabieniu i pieszczotach ponad wszelkie wyobrażenia. Ich obowiązkiem było dostarczać młodzieńcom tam przebywającym wszelkich rozkoszy i przyjemności. Było tam szat, posłań, strawy, ile tylko zapragnąć można. O smutnych sprawach tam nie mówiono, jedynym prawem było spędzać czas na zabawie, miłości i rozkoszy. Zaś one młódki, najpiękniej odziane w złotogłów i jedwabie, przechadzały się po ogrodach, grając i śpiewając.


XLI, str. 158

Wielkie damy i szlachta noszą spodnie, jak opowiem. Są takie damy, które na jedną nogawicę zużywają nawet i sto łokci najcieńszej tkaniny z bawełny |i jedwabiu|, inne — osiemdziesiąt lub sześćdziesiąt, a czynią tak, aby miały wielkie biodra, gdyż mężowie ich lubują się w grubych kobietach.

XLVII, str. 163

Gdy żona ma męża, który udaje się w podróż i ma zabawić dłużej niż dwadzieścia dni, ona natychmiast po jego odjeździe bierze sobie innego, co jej wolno uczynić, zgodnie z obyczajem. Mężczyźni zaś dokądkolwiek się udadzą, mogą tam pojąć inną żonę.

LV, str. 171

Życie pędzą w przyjemnościach*, gdyż zajmują się tylko muzyką, śpiewem, tańcami, |zamiłowanie mają do czytania i pisania| i oddają się cielesnym rozkoszom. I zapewniam was, że gdy do domu przybędzie obcy w gościnę, są mu bardzo radzi |i starają się uczynić wszystko, aby mu sprawić przyjemność|. I rozkazują żonie, aby czyniła wszystko wedle woli gościł, podczas gdy sami dom opuszczają na dwa lub trzy dni, udając się w interesach |lub do swych will, skąd baczą na wszystko, co rodzinie i obcemu potrzebne być może. Nie obejdzie się to jednak bez zapłaty, co odpowiednio wyraźnie musi być podkreślone.| Przez ten czas gość pozostaje w domu gospodarza z jego żoną i żyje wedle swej woli, i śpi z nią w łożu, jakby była jego własną, i oddaje się rozkoszom. I wszyscy w tym mieście i w tej prowincji w ten sposób są rogaczami; lecz zaiste nie poczytują sobie tego za ujmę, lecz przeciwnie, za wielki honor i zaszczyt, |gdyż jest to zwyczaj powszechny w tej prowincji. Miłe jest to bogom, że tak gościnnie przyjmują podróżnych, i dzięki temu ich dobra, dzieci i majątki mnożą się i chronione są od wszelkich niebezpieczeństw i wszystko im się szczęśliwie darzy.| Kobiety zaś są piękne, wesołe i bardzo zmysłowe.

LIX, str. 178

Kobiety mają włosy tylko na głowie, a nigdzie indziej nie mają ani włoska. Są bardzo białe i ciało mają bardzo piękne, i wszystkie członki, i są ślicznie zbudowane w ogóle. Wiedzcie, że ludzie ci są bardzo lubieżni i biorą wiele kobiet*, gdyż ich zwyczaje i prawa nie są temu przeciwne; mogą zatem brać tyle żon, ile chcą i ile ich wyżywić mogą. I to wam powiem, że gdy kobieta jest piękna, to choćby była niskiego pochodzenia, może ją pojąć za żonę wielki pan i możny i składa jej matce okup, na jaki się ugodzą. |Gdyż piękność jedynie cenią wysoko.|

LXII, str. 201

Prócz tego ma liczne nałożnice i powiem wam, jak je zdobywa. Należy wiedzieć, że jest jedno plemię Tatarów zwane Ungrat*, odznaczające się wielką pięknością; i corocznie wybierają sto najpiękniejszych dziewic owego plemienia i sprowadzają je do Wielkiego Chana. |Stolica tego plemienia nosi też nazwę Ungrat. Ludność tamtejsza jest bardzo piękna i biała. I Wielki Chan wysyła tam co dwa lata lub kiedy zechce wysłańców swoich, którzy wybierają mu czterysta lub pięćset dziewcząt wedle oceny piękności oznaczonej przez niego, czasem więcej lub mniej, zależnie od tego, wiele dziewcząt odpowiada przepisom. Po przybyciu na miejsce wysłańcy każą zebrać się wszystkim dziewczętom owej prowincji; i wyznaczeni zostają znawcy do ich oglądania; ci przychodzą i badają wszystkie szczegóły z osobna; a to: włosy, postać, twarz, brwi, usta, wargi i inne członki oraz ich harmonię między sobą i oceniają wartość każdej na szesnaście, siedemnaście, osiemnaście, dwadzieścia lub więcej, lub mniej karatów, zależnie od większego lub mniejszego stopnia piękności. I jeśli Wielki Chan oznaczy wartość tych, które mają mu być przyprowadzone, na dwadzieścia lub dwadzieścia jeden karatów, te mu wedle zalecenia przywożą. Gdy stawią się przed jego obliczem, Wielki Chan raz jeszcze oceniać je każe przez innych znawców i zatrzymuje dla swego dworu jedynie trzydzieści lub czterdzieści najwyższej ceny; te zostają powierzone każda opiece żony jakiegoś dostojnika, które spać z nimi mają w łożu i pilnie podpatrywać, czy aby nie skryły jakiejś szpetoty pod szatą lub jakiegoś błędu piękności, czy śpią spokojnie i nie chrapią, czy oddech mają czysty i słodki i czy wolne są od niemiłej woni jakiejkolwiek części ciała.| Tak więc damy dworu czuwają nad nimi, śpią z nimi w łożu, aby wiedzieć, czy mają miły oddech, czy są dziewicami i czy są zdrowe pod każdym względem. |A po tak surowym zbadaniu| te, które są piękne i dobre, i zdrowe na całym ciele, przydzielone są do służby przy Chanie, jak wam opowiem. Należy wiedzieć, że przez każde trzy noce i trzy dni z rzędu sześć owych panien służy Panu w komnacie i w łożu, i wszędzie, gdzie potrzeba. I Wielki Chan poczyna sobie z nimi wedle woli. Po owych trzech dniach i nocach przychodzi innych sześć panien. I tak przez cały rok co trzy dni i trzy noce zmieniają się te panny po sześć.

LXXXII, str. 227 – 230

Ten Król Złoty był władcą wielkim i potężnym i gdy przebywał w tym kraju, nie miał innej służby jak tylko najpiękniejsze dziewczęta, których wielką liczbę utrzymywał na dworze. Gdy dla rozrywki opuszczał zamek udając się na wycieczkę, jechał na wozie ciągnionym przez owe panny; wóz był mały i lekki, więc mogły to łatwo uczynić; zajmowały się wszelkimi rzeczami mającymi na celu wygodę i przyjemność króla. Rządził z wielką stanowczością, z godnością i sprawiedliwie.|

CIX, str. 288

Trza wiedzieć, że żaden mężczyzna za skarby świata nie pojmie za żonę dziewicy; twierdzą, że nie są nic warte, jeśli uprzednio nie znały i nie obcowały z wieloma mężami.* Dziewica, która nie miała stosunku z mężczyzną, uważana jest za niemiłą bogom; gdyż gdyby ją bogi miłowały, mężczyźni pragnęliby jej i staraliby się o nią; jeśli tak nie jest, mężczyźni mają do niej wstręt i nisko ją cenią.| Postępują więc w następujący sposób. Otóż mówię wam, że gdy ludzie z obcych krajów przejeżdżają tamtędy i rozbijają namioty, schodzą się stare kobiety z grodów i osiedli i przyprowadzają im do namiotów swe córki na wydaniu — jest ich dwadzieścia do czterdziestu mniej lub więcej — i oddają swe córki owym podróżnym, aby czynili z nimi wedle woli swej i aby z nimi spali. | Ubiegają się o pierwszeństwo, której córka wzięta będzie, i gdy te, które się lepiej spodobają, zostaną wybrane, inne wracają żałośnie do domu.| Podróżni biorą je i zabawiają się z nimi, trzymając je, jak długo chcą, póki bawią na miejscu, jednak ani w tę, ani w tamtą stronę zabrać ich z sobą nie mogą. Gdy zaś mężowie owi nacieszyli się nimi do woli i pragną odjechać, każdy dać powinien — jak przystoi — dziewczynie, z którą sypiał, jakiś klejnot lub upominek jakiś, aby mogła dowieść, gdy zechce wyjść za mąż, że miała kochanka. I tak wypada, aby każda młódka miała ponad dwadzieścia upominków, by pokazać, jak liczni byli jej kochankowie i mężczyźni, którzy z nią spali. |Dziewczyna obdarowana takim upominkiem zawiesza go sobie na piersi na świadectwo, że cieleśnie poznała niejednego mężczyznę.| Im więcej która takich podarunków ma na szyi i może dowieść, że wielu miała kochanków i z wieloma spała, tym więcej jest ceniona i tym chętniej ją wybierają twierdząc, że jest wdzięczniejsza od innych |i bardziej bogom miła|. Kto ją pojmie za żonę, szanuje ją bardzo. |Nie może też przynieść mężowi cenniejszego posagu niż te liczne podarki, które od podróżnych otrzymała, uważając to za wielką chlubę. I nie szanowana, lecz raczej wzgardzona jest ta, która nie zdoła wykazać się dwudziestu podarkami, iż zaznała dwudziestu mężów. W czasie uroczystości weselnych rozkłada swe podarki i pamiątki, zaś oblubieniec bardziej ją ceni mówiąc, za bogowie uczynili ją powabną w oczach mężczyzn. (…) Oto poznaliście ten zwyczaj małżeński, o którym warto było wspomnieć. Do tego kraju powinni jeździć młodzieńcy od szesnastu do dwudziestu czterech lat, |jeżeli chcą mieć dziewcząt do woli i bez wydatków|.

CXVI, str. 298 – 299

Opowiem wam o zwyczaju*, jaki w tej krainie panuje w odniesieniu do kobiet. Nie uważają za hańbę, jeśli obcokrajowiec lub inny człowiek bezcześci im żonę, córkę, siostrę lub inną kobietę z ich domu; lecz są mu wdzięczni, jeśli śpi z nimi, gdyż twierdzą, że za to ich bogowie i bożki będą im życzliwi i użyczą im dóbr doczesnych w wielkiej obfitości. I dlatego tak chętnie oddają swe kobiety obcym. Wiedzcie bowiem, że jeśli jakiś mieszkaniec tej okolicy zobaczy obcego zbliżającego się do jego domu w poszukiwaniu mieszkania, natychmiast, skoro tamten wejdzie pod jego dach, on sam dom opuszcza i przykazuje żonie, aby pobożnie spełniała wszelkie zachcenia gościa, on sam zaś udaje się w podróż lub na wieś swoją, lub do winnic i nie powraca, póki w domu jego bawi obcy. Zauważyć trzeba, że ten spędza tam czasem i trzy dni, |czasem cztery, a niekiedy dziesięć| i zabawia się w łożu z żoną tego, nieboraka. Aby zaś dać poznać swoją obecność, gość znak jakiś wywiesza na zewnątrz, na przykład swoją czapkę lub jakiś inny znak, który mówi, że on w tym domu bawi. I nasz nieborak, jak długo widzi ów znak na swoim domu, nie wraca, |aby mu nie przeszkadzać. I tak jak kobiety, chętnie odstępuje wszystkiego, czegokolwiek zapragnąłby obcy, wierząc, że za tak hojną gościnność bogowie i demony użyczą mu urodzaju w płodach ziemskich. Skoro obcy odjedzie, gospodarz wraca radosny i szczęśliwy, odnajduje swą rodzinę i składa bogom dziękczynienie.| I tak postępują w całym kraju.

CXVIII, str. 302 – 303

|Jako że znowu jesteśmy w okolicach Kataju, trzeba opowiedzieć cośkolwiek o obyczajach Katajów, a przede wszystkim, jak się odziewają oraz jak żyją dziewczęta tego kraju. Musicie wiedzieć, że dziewczęta katajskie ponad wszystkie inne są uczciwe i zachowujące klejnot cnoty. Nie gonią, nie hasają, nie wyskakują ani nie wabią, nie wystawają w oknach, aby wyglądać przechodniów, ani też, aby swoje liczka na podziw wystawiać. Nie słuchają nieprzystojnych rozmów, na uczty i zabawy nie uczęszczają, a jeśli się zdarzy, że wyjdą, aby przystojne jakieś miejsce odwiedzić, jak na przykład świątynię bogów lub domy krewnych i rodziców, udają się tam w towarzystwie matki, nie rzucając nieobyczajnie okiem na ludzi, lecz na głowach piękne kapturki noszą, które wzrok im każą w dół kierować, aby idąc widziały, gdzie stąpać mają. Wobec starszych są pełne szacunku; nie rzucają niepotrzebnych słów i nie odzywają się nie będąc pytane. W komnatach swoich przebywają zajmując się swoją pracą, rzadko pokazują się ojcu, braciom lub dziadkom, nie zwracają uwagi na zalotników. (…) Jeśli zaś kto chce wydać swą córkę za mąż lub ktoś inny o rękę jej zabiega, ojciec zapewnia starającego się, że córka jego jest dziewicą, co wspólnym układem i umową między ojcem a narzeczonym jest zastrzeżone, gdyż gdyby się okazało coś przeciwnego, małżeństwo byłoby zerwane. Po uroczystym zatwierdzeniu i zawarciu tego układu i warunków prowadzą dziewczynę dla zbadania niewinności do kąpieli, a raczej do łaźni, gdzie udają się matki i krewne jej i narzeczonego, oraz pewne matrony z obu stron, osobno do tej czynności wyznaczone, które dziewictwa narzeczonej jajkiem gołębim wpierw próbują. Jeśli zaś niewiasty zastępujące narzeczonego nie są z tej próby zadowolone, jako że środkami lekarskimi można przyrodzenie niewieście zacieśnić, jedna z wyżej wymienionych matron, owinąwszy palec delikatnym i cienkim białym płótnem, umiejętnie wprowadza go w srom i odrobinę rozsuwa błonkę dziewiczą, aby płótno owo nieco krwi splamiło. Gdyż taką właściwość i siłę ma owa krew, że jej plama niczym zmyta być nie może. Gdyż jeśli się zmyje, znak to jest, że dziewka skażona była i krew owa nie jest czystej panny. Jeśli po tej próbie okaże się, że narzeczona jest dziewicą, małżeństwo jest ważne, w przeciwnym zaś razie nie, a ojciec młódki, wedle zawartej umowy, płaci karę w denarach. I musicie wiedzieć, że dziewice, aby tego cennego panieństwa nie stracić, chodzą tak delikatnie, że jedną nogę przed drugą zaledwie o palec naprzód wysuwają, gdyż często przy zbyt gwałtownym ruchu może się przyrodzenie dziewicze rozerwać. To odnosi się do osób pochodzących z Kataju. Tatarzy nie czynią z tym tyle ceregieli, gdyż córki ich i żony jeżdżą z nimi konno, przy czym prawdopodobne jest, że się coś uszkodzi. Natomiast ludność prowincji Mandżi zachowuje ten obyczaj podobnie jak w Kataju.

CXXXV, str. 331 – 332

Na innych ulicach mieszkają przeskoczki; a jest ich tyle, że nie śmiem wymienić liczby. I nie tylko w pobliżu targowisk, na miejscach im przydzielonych, ale i w całym mieście są rozrzucone. Żyją bardzo wspaniale, wyperfumowane, w domach ozdobnych, otoczone liczną służbą. Te białogłowy są doświadczone i biegłe w sztukach wabienia i pieszczot, mowa ich żywa i przystosowana do każdego stanu i rodzaju osób, więc obcy, którzy raz tego zakosztowali, są jak oczarowani i tak opętani ich miłosnymi sztuczkami, że już nigdy nie mogą ich zapomnieć. Jeśli się zdarzy, że wracają do domu, opowiadają, że byli w Kinsaj, mieście nieba, i tęsknią do dni, kiedy znów tam powrócą.

CLIII, str. 359

Każdy, kto chce się zabawić z niewiastą lub z towarzyszami, wynajmuje taką łódź, która stale jest w gotowości ustrojona, z pięknymi siedzeniami i stołem oraz wszystkim innym sprzętem potrzebnym do przyjęcia. I mają tam najlepsze wina i najsmaczniejsze słodycze. Kajuty mają płaski dach, na którym żeglarze stoją i długimi tykami, które wbijają w dno jeziora, gdyż nie ma ono więcej niż dwa kroki głębokości, prowadzą łodzie tam, gdzie im polecono. Dach ów od wewnętrznej strony malowany jest różnymi kolorami i obrazami, podobnie jak cała łódź, zaś dokoła są okna, które do woli można otwierać i zamykać, aby ucztujący, siedząc po obu stronach łodzi, mogli rozglądać się to tu, to tam, i radować oczy rozmaitością i pięknością miejsc, przez które są wiezieni. W ten sposób, weseląc się społem, jeżdżą ci ludzie po jeziorze. Myślą ich i troską jedyną jest rozkosz i wesele we wspólnym towarzystwie. I zaprawdę przejażdżka po tym jeziorze daje im większą uciechę i rozkosz niż cokolwiek innego, co można mieć na ziemi. Ponieważ jezioro ciągnie się z jednej strony wzdłuż całego miasta, można, stojąc w łodzi, z daleka podziwiać całą wspaniałość i piękność jego, tyle tam pałaców i świątyń, klasztorów, ogrodów z wysokimi drzewami stojącymi nad brzegiem wody, ciągle spotykając na jeziorze inne takie łodzie z ludźmi, którzy oddają się uciechom, bowiem mieszkańcy tego miasta, rękodzielnicy i kupcy, ukończywszy swoją pracę nie myślą o niczym, jak tylko o tym, jak pozostałe godziny dnia spędzić na zabawie — ten z żoną, ów z kochanką — albo w owych łodziach na wycieczce, albo na przejażdżce po mieście w powozach, o których należałoby w tym miejscu opowiedzieć, gdyż stanowią one jedną z ulubionych rozrywek mieszkańców miasta, podobnie jak łodzie na jeziorze.|

CLIII, str. 362

W obrębie murów znajdują się ogrody piękne ze wszystkimi owocami, jakie człowiek mógł wymarzyć. Są tam piękne fontanny i kilka stawów, w których żyją wyśmienite ryby. W pośrodku stoi pałac ogromny i wspaniały. |Wchodzi się doń przez wielką bramę od razu na bardzo szerokie i rozległe terasy ciągnące się na obie strony, pokryte dachem wspartym na kolumnach rzeźbionych i malowanych złotem i najdelikatniejszym lazurem. Pierwsza, największa| sala jest obszerna i piękna, może się tam zmieścić i zasiąść do stołów olbrzymia liczba osób; sala jest cała malowana i złocona; |kolumny ma złocone, sufit zdobiony najpiękniejszymi złotymi rzeźbami, a wokoło na ścianach| są tam liczne obrazy | przedstawiające dzieje dawnych królów| oraz wyobrażenia różnych zwierząt, ptaków, rycerzy, dam albo inne cuda. Oto zaiste widok wspaniały. Gdyż na wszystkich murach i sufitach widać tylko malowanie i złoto.

CLIII, str. 370

Wiedzcie, że nigdy opisać nie będę w stanie całej wspaniałości tego pałacu, lecz krótko i węzłowato powiem wam, że pałac ten miał dwadzieścia sal wielkich i sobie podobnych. A były tak obszerne, że zasiąść w nich mogło z łatwością dziesięć tysięcy ludzi. I wszystkie jednako malowane były i złocone bogato. I to wam powiem, że pałac ten miał ponad tysiąc komnat, zarówno do spania, jak do jedzenia, a były one wielkie i piękne. O sadach i stawach już wam wspomniałem. |Dwie inne części seraju objętego murami zajmowały gaje, stawy i najpiękniejsze ogrody, pełne drzew owocowych, gdzie zamknięte były rozmaitego rodzaju zwierzęta, jak: kozły, daniele, jelenie, zające i króliki; tam udawał się król dla rozrywki ze swymi pannami, bądź w powozach, bądź konno, mężczyznom zaś wstęp był tam wzbroniony. Tam gonitwy z psami, tam łowy na te wszystkie zwierzęta; panny zmęczone do gajów wchodziły, nad jeziorami odpoczywały, tam szatki zrzuciwszy, nagie w wodę wstępowały i pływały jedne w tę, inne w tamtą stronę. Zaś król z największą rozkoszą przyglądał się temu. Po czym powracano do domu. Innym razem kazał zanosić sobie posiłki do jednego z owych gajów, gdzie gałęzie i liście najwyższych drzew cień dawały, a owe panny mu usługiwały. I tak na ustawicznych zabawach z niewiastami trawił czas, nie wiedząc, co to jest rzemiosło wojenne.

CLIII, str. 373

Jest to kraj rozkoszny, mieszkańcy spokojni, oddani bezczynności zniewieściałej i zmysłowej.

CLVIII, str. 388

Wiedzcie, że żadna piękna dziewczyna w tym kraju nie może zostać poślubiona, zanim jej król nie zobaczy; jeśli zaś mu się spodoba, bierze ją za żonę, jeśli zaś nie upodoba w niej sobie, daje jej pieniądze |stosownie do stanu|, ażeby mogła poślubić innego pana. I mówię wam, że w roku 1285 ja, Marko Polo, byłem tam*, a wtedy miał ów król trzystu dwudziestu sześciu potomków, tak mężczyzn jak kobiet, wśród których było ponad stu pięćdziesięciu mężów zdolnych do noszenia broni.

CLXIII, str. 405

Wiedzcie, że król ten ma pięćset kobiet, czyli żon, |a oprócz tego ponad tysiąc nałożnic|. I powiem wam, skoro tylko spostrzeże piękną niewiastę lub dziewico, zaraz chce ją mieć dla siebie. |W kraju tym kobiety są bardzo piękne z natury, a oprócz tego upiększają twarz i ciało.|

CLXXV, str. 423

Mają liczne bożki w swoich świątyniach, męskie i żeńskie, a tym bożkom poświęcane są młode dziewczęta w następujący sposób*: Matka i ojciec poświęcają je bożkom tym, którzy im są najbardziej potrzebni. Raz ofiarowane, na każde żądanie zakonników klasztoru bożków muszą się owe dziewczęta udawać do klasztoru, aby uprzyjemniać czas bożkom, i natychmiast tam śpieszą i śpiewają, i tańczą, i wielką radość odprawują. A panien owych jest mnóstwo, | tworzą wielkie bractwa|. I podobnie kilka razy w tygodniu i w miesiącu owe panny zanoszą pożywienie swym bożkom, którym są ofiarowane. Powiem wam, w jaki sposób to robią i jak twierdzą, że bożek zjadł potrawy. Owe liczne panny przygotowują dobre jedzenie i mięso, i inne dobre rzeczy, udają się do klasztoru do swego bożka, stawiają przed nim stół ze wszystkimi przyniesionymi potrawami i pozostawiają przez czas jakiś. I podczas tego wszystkie te panny razem śpiewają i tańczą, i największą w świecie wesołość okazują. I wesołość owa trwa tak długo, ile potrzeba dorosłemu panu na zjedzenie tych potraw, po czym panny powiadają, że duch bożka pożywił się sokiem mięsnym, więc biorą mięso i po społu wszystko zjadają z wielką uciechą i radością. Po czym każda powraca do domu. I tak postępują owe dziewczęta, póki nie znajdą męża. I wiele jest takich panien w tym królestwie, które to wszystko spełniają, co powiedziałem. |Lecz dlaczego owe panny taką uciechę bożkom sprawiają? Ponieważ kapłani bożków często powiadają: „Bóg powaśnił się z boginią, nie utrzymują ze sobą stosunków i nie mówią do siebie; z tego powodu są zagniewani i wzburzeni, i jeśli nie pogodzą się i nie zawrą pokoju, wszystkie sprawy nasze skazane będą na niepowodzenie i iść będą coraz gorzej dla braku błogosławieństwa i łaski.” I dlatego owe panny, jak powiedziałem wyżej, udają się do klasztoru i całkiem nagie, jedynie srom zakrywając, śpiewają bogu i bogini. Gdyż bóg stoi w niszy na jednym ołtarzu, zaś bogini w swojej niszy na drugim. Wierzą owi ludzie, że bóg ów często z boginią się zabawia i łączą się razem, gdy zaś są zagniewani, nie przestają z sobą i wtedy owe panny się schodzą, aby ich pogodzić. I tak śpiewają, przytupują, skaczą, igraszki różne wyprawując, aby pobudzić boga i boginię do wesołości i do zgody. I tak rozweselając go mówią: „O Panie, czemu zagniewałeś się na boginię i nie troszczysz się o nią? Czy nie podoba ci się? Na pewno tak. Obyś raczył pogodzić się z nią i rozkosz wziąć z niej, gdyż zaiste bardzo jest urocza.” I wówczas ta, która tak przemawiała, aby uradować boga i boginię, wznosząc nogą na wysokość szyi, czyni obrót w koło. I po tej ceremonii odchodzą do domu. Rano zaś kapłan bałwochwalczy oświadcza ku wielkiej radości, że widział, jak bóg z boginią się pojednał i zgoda zapanowała między nimi. Wówczas wszyscy radują się i dzięki czynią. Owe panny, jak długo są pannami, mają ciało tak twarde, że nikt nigdzie nie może ciała tego ścisnąć czy uszczypnąć, i za jeden mały denar pozwalają się komuś szczypać, ile zdoła. Gdy wyjdą za mąż, ciało ich pozostaje zwarte, ale już nie tak. Piersi ich z powodu zwartości nie obwisają, lecz stoją prosto, lekko podniesione.

CLXXV, str. 430 – 431

Żyją tam rozmaitego gatunku papugi. Są całkiem białe jak śnieg, mające łapy i dzioby czerwone; są jeszcze czerwone i niebieskie, ślicznotki najpiękniejsze w świecie. Są maleńkie, również bardzo piękne, |są też zielone|. Żyją tam pawie bardzo piękne, większe i innego rodzaju niż nasze. Inne niż nasze są ich kury. I cóż wam powiem? Wszystko tam jest od naszego różne — i piękniejsze, i lepsze. Nie masz tam owocu żadnego podobnego naszym ani zwierzęcia żadnego, ani ptaka. A dzieje się tak z powodu wielkiego gorąca. Innego zboża prócz ryżu nie mają. Wino mają z daktyli, trunek to znamienity; rychlej upaja ludzi niźli wino gronowe.

CLXXXI, str. 453

|Należy wiedzieć, że u Tatarów zwyczaj jest taki, gdy jakiś król, książę lub inny szlachcic pragnie pojąć żonę, nie szuka jej między szlachetnie urodzonymi i równymi sobie, lecz nawet i nieszlachciankę, jeśli jest powabna i urodziwa, bierze za żonę. Powiadają bowiem, że potomstwo nie bierze imienia od niewiasty, jeno od męża, i nikt nie powie: „to jest syn Berty lub Marii”, lecz „oto syn Piotra lub Marcina”, i dla tej przyczyny nie zważają na szlacheckie pochodzenie niewiast, lecz na ich powaby i urodę.|

CCII, str. 494

Marko Polo “Opisanie Świata”
z oryginału strofrancuskiego z uwzględnieniem redakcji starowłoskich i łacińskich, przełożyła Anna Ludwika Czerny, wstępem i przypisami opatrzył Marian Lewicki, Warszawa, PIW, 1954. Pierwsze wydanie polskie.

Marco Polo “Opisanie świata” – free pdf

Marco Polo “Opisanie świata” – free doc

GREEN PINK

Burmistrz miasta wydał zaś teatrowi wyraźne rozporządzenie, aby dla publicznej moralności nie dawać nawet pozoru nagiego ciała – baletnice obowiązane były oblekać nóżki swoje nie broń Boże w różowe, lecz w jedwabne zielone trykoty.

Dear PINK’s

Jeszcze fragmencik z innego opowiadania Birmy-Dróbeckiego, którego zostałem zdekalrowanym fanem – Viva Zielone Nóżki!

Sen mój się ziścił, bo zaklęty został w tę rozkoszną orgię złota, koronek i światła, mój sen się ziścił, bo zaklęty został w kobiety o tych lekkich, a jednak pełnych formach ciała, w kobiety, które w zawrotnych podskokach i piruetach prezentowały prześliczne swoje ramiona, a na ich obnażone szyje spadały rozpuszczone, uwieńczone kwiatami włosy rozmaitych barw i obfitości. te oczy, te usta, te barki, ramiona, te zuchowate w oczy rzucające się piersi wydatne! Wyście to były, do których drżało serce, usta i ręce moje! A zielone nóżki nie niepokoiły mnie wcale ani dziwiły, w mojej naiwności uwierzyłem święcie, że nóżki wszystkich kobiet muszą posiadać barwę zieloną. Nie pojmowałem jeszcze wtedy bezczelnego oszustwa zwanego “trykotem”.

Teraz w złudzeniu pięknych snów moich widziałem najpiękniejsze kobiety z zielonemi nogami. Najpiękniejsze kurtyzany starożytnego Rzymu, które unosiły swe tuniki, by wyciągnąć się na ukwieconym łożu obok koronowanego kochanka, nimfy pląsające nago po leśnej głuszy, młode urodziwe wieśniaczki boso i wysoko podkasane, piorące bieliznę w rzece – wszystkie, wszystkie kobiety wszystkich stanów – miały w mojem pojęciu – zielone nogi.

Całowałem w uniesieniu gorącemi mojemi ustami te drobne zielone nóżęta i czułem, że oczy moje nabierają fosforycznego blasku, gdy wspaniała kurtyzana rzymska lub powabna włoska wieśniaczka pozwoliła pogłaskać nagą nóżkę w okolicy klasycznie zarysowanych łydek lub przyjemnie okrągłych kolanek.

PINK NOT DEAD!

maurycy

ps: Wielkie Dzięki dla Piotra Rypsona za ten Hojny Dar 🙂

Green Legs Pic #001 (Aurora Stylish Fetish)

Green Legs Pic #002 (Eclectica Erotica)

Zobacz też: BATYST