Dear PINK’s
Zaparaszam:
Melancholia
BWA Tarnów, Park Strzelecki, Wtorek 17.09.2013
g. 16:00 spotkanie z artystą i prezentacja wybranych projektów
g. 17:30 odsłonięcie rzeźby
Rzeźba zapowiada wystawę Róża jest różą, której będzie częścią. Róża jest różą będzie międzynarodowym pokazem sztuki współczesnej odnoszącym się do Zalipia – podtarnowskiej malowanej wsi (otwarcie 12.10.2013). Będzie to druga wystawa zrealizowana w ramach długofalowego projektu Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal poświęconego relacji regionalnego dziedzictwa i sztuki współczesnej.
PINK NOT DEAD!
maurycy
MELANCOLIA Photo Set on Flickr
poniżej wywiad jaki przeprowadziła ze mną Ewa Łączyńska-Widz:
Wystawą „Róża jest różą” linkujemy Zalipie – malowaną wieś ze sztuką współczesną. Na tę wystawę przygotowałeś plenerową rzeźbę dla Parku Strzeleckiego w Tarnowie, gdzie od niedawna swoją siedzibę ma BWA. Twój projekt to bezpośrednie nawiązanie do „Melancholii” Albrechta Dürera. Było to dla nas spore zaskoczenie. Nie myślałam, że Dürer i do tego właśnie ten obraz – powiedzmy maksymalnie oldskulowo-popowy – może być dla ciebie inspiracją. Masz jakiś szczególny sentyment do tej pracy?
Jak pamiętasz moją pierwszą reakcją na zaproszenie do tego projektu był pomysł aby “rozmalowane panie” z Zalipia namówić na igraszki z filigranową ornamentalną erotyką w pałacowym wnętrzu. Szybko okazało się, że nie jest ono sensu stricto pałacowe, jednocześnie dużą pokusą był park – przestrzeń ważna dla mnie, tak jako miejsce interakcji, jak w swoim wymiarze lirycznym – a park to również rzeźba parkowa. Dürerowska bryła już od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie. Z jednej strony mam słabość do geometrii: do jej potencjału emocjonalnego, estetycznego – do piękna ukrytego w matematycznym porządku, z drugiej melancholia wydaje mi się emocją esencjonalną dla słowiańskiej kondycji mentalnej – wpisana jest w północno-wschodni horyzont i historię. Z jednej strony bronimy się przed nią cierpką ironią czy alkoholową brawurą bądź rubasznością, z drugiej delektujemy się tym szczególnym rodzajem słodyczy jaką niesie w sobie ten odcień smutku – porusza nasze serca, przypomina nam, że mamy duszę. Jeżeli chodzi o aspekt sentymentalny mojego romansu z Dürerem to właśnie jego sztychy, obok drzeworytów Gustawa Doré i litografii z leksykonu Brockhausa, sprawiły, że zdecydowałem się zdawać na warszawską ASP. Nie planowałem zostania artystą ani projektantem, chciałem być rytownikiem. Miałem zamiar przyjemnie spędzić życie zatracając się na długie godziny w detalach, błąkać się igłą w gęstwinie pojawiających się na metalowej płycie linii, czym zresztą dość konsekwentnie zajmowałem się w czasie studiów. Za swoiste echo tej fascynacji można uznać serię, generowanych już komputerowo, Vaginetek.
A cała filozoficzno-symboliczna warstwa tej grafiki jest dla ciebie ważna?
Interpretowanie rebusu jakim jest Melancholia pozostawiam historykom sztuki, dociekliwym pasjonatom i niesfornym metafizykom. Mnie interesował w tym wypadku niepokojący w swym kształcie obiekt, powidok diamentu jaki w sobie nosi. Jednocześnie kusiła mnie możliwość przekornej konwersji. Jak wiesz mojej Melancholii daleko do ołowianej powagi – w słońcu mieni się kusząco niczym pancerze owadów czy pióra egzotycznych ptaków. Lubię grę przeciwieństw. Pociąga mnie kondycja obiektu pożądania, pokusy, skarbu, kamienia filozoficznego, magicznego artefaktu, który ma moc odmienić ludzki los. Te wątki widać również w innych moich realizacjach takich jak: Perła, Diamonds Are Forever, Treasure czy Kwiat Paproci.
Aktualnie pracujesz nad kilkoma realizacjami. Jaki masz system pracy? Długo nosisz w głowie nowe pomysły?
To szalenie relatywne. Projekty “antropologiczne” zajmują mi najwięcej czasu: W-wa czy Dziary
są efektem wieloletniego gromadzenia materiału. Projekty rzeźbiarskie, właściwie wszystkie do tej pory realizowane in situ, paradoksalnie są o wiele bardziej dynamiczne, powstają z reguły szybko, w efekcie spontanicznej reakcji na szczególną kondycję miejsca. Oczywiście zdarza się i tak, że pomysł, który zaczął się rysować w jednym kontekście dojrzewa w innym. Z reguły jednak jest to kwestia dni, góra tygodni, z tym, że od powstania konceptu, przeświadczenia, że właśnie taki a nie inny jest najadekwatniejszy w danej sytuacji, do jego realizacji często upływa rok albo więcej. Projekty w przestrzeni publicznej z reguły wymagają sporego nakładu środków i dopełnienia szeregu formalności. W przypadku Tarnowa poszło nam dosyć szybko. Warszawski Światłotrysk kosztował mnie i ekipę Bęc Zmiany blisko dwa lata nerwów.
Sporo dyskutuje się o gustach Polaków, np. w kontekście architektury jaką najchętniej budujemy – pseudo-soplicowe dworki. A ciebie jaki gust pociąga?
Pociąga mnie oryginalność, determinacja, fantazja – nie koniecznie musi być to fantazja zgodna z moimi preferencjami estetycznym. Mam problem z mechanicznym kultem staroświeckości i z kategorią “dobrego gustu” ale przede wszystkim dlatego, że są zachowawcze i działają hamująco na kulturę, co nie oznacza, że nie jestem w stanie docenić sentymentalnego wdzięku czy piękna prostoty. Lubię mariaż zmysłowej bujność z syntezą. Intensywny kolor jest mi bliski tak jako kod atrakcyjności seksualnej jak, przede wszystkim, w swoim aspekcie witalnym.
Obecnie mieszkasz w Meksyku, do którego zaraz polecisz. Jak tamtejsza estetyka wpłynęła na twoją wrażliwość?
W Meksyku mieszkam nie tyle z wyboru ile trochę przez przypadek a aktualnie też i z konieczności – mam tam syna. To fascynująca i szalenie złożona rzeczywistość – trudno skwitować ją w dwóch słowach. Zainteresowanych moim refleksjami na ten temat odsyłam do “meksykańskiego” numeru Magazynu Sztuki. Meksyk jako rzeczywistość przynajmniej w warstwie kultury popularnej pozbawiona zahamowań estetycznych, szalenie rozbuchana formalnie niewątpliwie był i pozostaje bardzo silnym katalizatorem moich hedonistycznych inklinacji, nie traktowałbym go jednak jako ich źródła.
W albumie Minimal Fetish zamieściłeś sporo zdjęć odrapanych paznokci, podartych rajstop. Taki obraz kilku warstw, lekkiego popsucia chyba jest dla ciebie ciekawszy niż nietknięte ideały. Zastanawiam się jak czas wpłynie na naszą rzeźbę. Jaki stan jest dla niej optymalny?
Upływ czasu i uszkodzenia mechaniczne w różny sposób wpływają na materię – czasami dają jej wymiar fetyszystyczny czy sentymentalny czasami są jedynie przejawami dekadencji. Dwa dni temu wróciłem z Elbląga – podobało mi się to, w jaki sposób mchy i porosty zadomowiają się tam na niektórych rzeźbach. Podobnie w Las Pozas – w fantastycznym ogrodzie pełnym betonowych, “Boshowskich” form stworzonym przez Edwarda Jamesa w Meksyku, niedaleko Xilitli – dżungla pokryła zielonym nalotem i miodowo-sinymi cętkami jego struktury – są przez to jeszcze mocniej zintegrowane ze światem z którego wyrosły. Jeżeli Melancholia za kilka lat będzie wyglądać jak lekko obtłuczony ale ukochany rower czy “żelaźniak” to nie mam z tym żadnego problemu.
Przy „Bestii”, którą niedawno zrobiłeś dla krakowskiego Bunkra Sztuki stoi tabliczka: „Prosimy o traktowanie rzeźby z czułością”. Jak powinni zachowywać się odbiorcy „Melancholii” stojącej w tarnowskim Parku?
Mająca kusić do lubego grzechu i zabawy z konwencjami Bestia, przyciągnęła przede wszystkim uwagę dzieci (co miłe) i różnych dysponujących nadmiarem energii, a brakiem pomysłu na jej fajne wykorzystanie, pijanych młodych ludzi. Cieszyłbym się gdyby Melancholia oparła się ludzkiej brutalności i nie pokryła w ciągu tygodnia napisami sławiącym lokalną drużynę futbolową czy głoszącymi nienawiść do jej adwersarzy. Mniej mam problemu z deklaracjami miłości ale mimo wszystko chciałbym, żeby jak najdłużej mieniła się gładka a słodka czy to w oprawie zieleni czy szarości. Skrzydła motyla też nie służą temu aby ryć na nich “Kocham Kasię”.
Jak wyobrażasz sobie to miejsce wokół? Myślisz, że ludzie będą tam leżeć na trawie, czytać książki, randkować…
Zawsze mam cichą nadzieję, że ludzie będą się umawiać przy moich pracach po to żeby się całować. Melancholia nie jest jednak projektem jednoznacznie zmysłowym, nie mamy tu trawnika zalanego powodzią różowego światła ani formy, która kusi do tego, żeby ją pieścić dłonią. Myślę, że zdefiniuje kolejny rozpoznawalny zakątek w Parku i chciałbym, aby była jeszcze jednym detonatorem wyobraźni. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby ławkę, która w tej chwili stoi do niej tyłem przestawić na drugą stronę alejki. Melancholia nie jest jednak pomyślana jako obiekt statycznej kontemplacji – ze względu na specyfikę wykończenia jej powierzchni najlepiej działać będzie w momencie kiedy oglądający ją będą w ruchu. Liczę na to, że zauważona “kątem oka” zaiskrzy i że ktoś zawróci alby lepiej jej się przyjrzeć a kto inny niespodziewanie ją sobie przypomni i po prostu uśmiechnie się pod nosem.
Dokładnie zwiedziłeś Park Strzelecki, z Mauzoleum Bema, łabędziami, starą strzelnicą, rzeźbą Trutha, placem zabaw. Jak według ciebie BWA powinno wykorzystać to miejsce?
Park Strzelecki podoba mi się taki jaki jest – lubię taką niezobowiązującą kondycję publicznego ogrodu, z dziurami w pamiętającym PRL asfalcie porastającymi mchem co nie znaczy bynajmniej, że wzbraniam się przed doskonałością ogrodów Sanssouci czy Wersalu. Jest tam ładny starodrzew ale myślę, że warto byłoby wzmocnić w nim obecność krzewów – skupić się na tym co manifestuje się zjawiskowo w przestrzeni czasu jak eksplodujący zapachem jaśmin czy płonące jesienią berberysy albo sumaki. Projekty roślinne wymagają czasu ale warto w nie inwestować. Myślę, że mój serdeczny druh Jeronimo Hagerman, od lat zajmujący się fuzją sztuki i natury, miałby tu wspaniałe pole do popisu. Na pewno warto żeby BWA korzystało z możliwości interwencji w przestrzeń parkową z tym, że uważam, że powinny być to raczej projekty, które współgrają z atmosferą “zielonej oazy” czy wręcz ją wzmacniają niż takie, które korzystają z tej przestrzeni po prostu jako z kolejnej możliwości konfrontacji z odbiorcą, który nie przyjedzie do galerii ale to tylko moja personalna opinia. Mauzoleum Bema jest zdarzeniem szczególnym pod każdym względem, w jego pobliżu stoi domek dla łabędzi przypominający skleconą z dykty psią budę – nie miałbym, nic przeciwko temu, żeby wystawić im miniaturową świątynkę – wydają mi się równie ważne jak pamięć o wybitnym Polaku.
Pamiętasz sztukę w przestrzeni publicznej Warszawy swojego dzieciństwa? Miałeś jakieś swoje ulubione pomniki, neony, wystawy sklepowe?
To miłe, że traktujesz neony i dekoracje jako sztukę. Najbardziej działał na mnie pewnie design – jeżeli komuś takie rozróżnienie jest potrzebne. Plafony kin i teatrów (do Wielkiego cały czas chodzę głównie ze względu na księżycowe sklepienie) ale i cukierni, mozaiki pokrywające kolumny w żoliborskich delikatesach, dziś zakurzoną ale niegdyś nieprawdopodobnie zmysłową ścianę inkrustowaną czerwonymi szklanymi bryłami przy dawnej siedzibie TPPR-u. Neony lubiłem w ogóle – jak pisałem przy okazji odsłonięcia Światłotrysku: “jest przecież w nich coś cudownego: nieziemskie światło uwięzione w giętej szklanej rurce, która pozwala wyczarowywać w przestrzeni nocy ulotne rysunki, nieprawdopodobna intensywność barwy, “superkolor” z krainy marzeń i ekstatycznych wizji”. Co do pomników to mocno działa na mnie Saper Kulona ale naprawdę lubię klucz wiolinowy stojący na tyłach warszawskiej Akademii Muzycznej. Jeżeli jednak chodzi o to co sensu stricto określić możemy jako “sztukę w przestrzeni publicznej” w dzisiejszym rozumieniu tego terminu, to w sposób świadomy zaczyna się ona właściwie od Palmy Joanny Rajkowskiej i cały czas jest jej stosunkowo niewiele. Mamy oczywiście bródnowski Park Rzeźby (świetny ale będący specyficzną enklawą) i trochę form przestrzennych z okresu PRL-u ale te z kolei pozostają szalenie zmarginalizowane – dopiero w Elblągu można zobaczyć je naprawdę zintegrowane z realną tkanką miejską. Warszawa mojej młodości choć dość biedna była bardzo inspirująca i przede wszystkim dostępna na każdym kroku – bez domofonów, zatrzaśniętych krat, zamkniętych osiedli. Bardzo silnie działa na mnie architektura wczesnego soc-modernizmu – jestem z Żoliborza. Odpowiedź na pytanie czy architektura to sztuka nie jest mi potrzebna do szczęścia. Budynki Brukalskich i Norwertha tak.
Równolegle z „Melancholią” przygotowujesz monumentalną szachową królową, którą stanie przy Stacji Mercedes na warszawskim Powiślu. Ostatnio szłam w Warszawie ulicą twojego dziadka, który pisał o historii stolicy. Masz wrażenie, że to, czym ty się zajmujesz wywiera wpływ na mieszkańców? Co pomyślałeś jak przesłałam ci zdjęcia z Zalipia? Pełną dokumentację jednego z konkursów „Malowana Chata”?
Pytanie o impakt regularnie pojawia się w kontekście działań w przestrzeni publicznej – mogę tu jedynie powtórzyć to co w tym roku odpowiedziałem pani Aleksandrze Łukaszewicz: “W momencie, w którym wychodzimy ze strefy prywatnej do publicznej, musimy brać pod uwagę reakcję ludzi – istotą publicznego działania jest to, że odbywa się ono wobec innych. Interpretacja naszych działań zawsze zależeć będzie od indywidualnych inklinacji odbiorców, ich predyspozycji, preferencji (seksualnych i politycznych), sympatii, antypatii, wykształcenia, kultury osobistej etc. i to jest OK. Jest dla mnie istotne definiowanie mojej perspektywy, dlatego większości moich prac towarzyszą autorskie deklaracje, ale zdaję sobie sprawę, że koncept-projekt raz wypuszczony w świat, zaczyna żyć własnym życiem. Jeżeli prowokuje reakcje, niezależnie od tego, czy są one pozytywne, czy negatywne (byle mądre), to już spełnia swoją podstawową funkcję, jaką jest inicjowanie dyskusji, wprowadzanie rezonansu w kulturze.” Z drugiej strony jeżeli to co zrobiłem potraktujemy jedynie jako “estetyzowanie rzeczywistości” – co mi się też czasami zarzuca – to mogę odpowiedzieć, że jeżeli uprzyjemniłem komuś choć chwilę na tym padole łez to już jest to dla mnie dostateczną motywacją. Jak mawia mój przyjaciel Alberto Caro: “sztuka nie rozwiązała jeszcze żadnego problemu ale jaki potrafi dać człowiekowi komfort”. Co do Malowanej Chaty, i generalnej intencji jaką sformułowaliście w waszym zaproszeniu do projektu: wasze zainteresowanie dla “chęci upiększania i poprawiania rzeczywistości” – to odpowiedź na to pytanie zawiera się chyba już w tej wypowiedzi – tak, widzę głęboki sens w upiększaniu świata, w zawracaniu uwagi na piękno i przyjemność jako realne wartości w życiu.
A co pomyślałaś na wieść, że tutejsze Muzeum Okręgowe, w 114-tysięcznym mieście, w swojej kolekcji posiada oryginalne grafiki Dürera?
To przyjemna niespodzianka. Bardzom ciekaw jakiego asa Muzeum trzyma w rękawie – z tego co wiem, mało kto widział te prace.
check also:
