INTERPINK

…na golasa ciężko wygłaszać radykalne opinie, utrzymać patos czy nieść pochodnię nienawiści …



Me 25 y.o., Swamps at Białowieża Forest, 1994

Dear PINK’s

K Mag jaki jest każdy widzi. Tak czy siak w ostatnim numerze można znaleźć wywiad jaki przeprowadził ze mną Cyryl Rozwadowski, którego tyleż lubię co cenię. Ponieważ większość szanownej kompanii rzeczonego magazynu raczej nie będzie miała w ręku pozwalam sobie tutaj tę wypowiedź w całości przytoczyć – robię to i dlatego, że po raz pierwszy chyba nie dostałem tekstu do autoryzacji w rezultacie VI piętro zmieniło się w czwarte, “jednocześnie” zastąpiono jakże ponętnym “ale” etc. – na szczęście obyło się bez jakichś poważniejszych obrażeń 3:)

– Jakim byłeś dzieckiem?

O to chyba powinieneś zapytać się mojej mamy. Z tego co słyszałem to raczej miłym i czułym chociaż na pewno też trochę maminsynkiem za co zresztą w pewnym momencie dostałem konkretny wycisk. Funkcjonowałem w dość specyficznym świecie – przez pierwsze sześć lat życia mieszkałem w domu mojego dziadka ergo w bibliotece. Książki i komiksy były więc dla mnie pierwszą przestrzenią eksploracji, nawet w tych najwcześniejszych latach kiedy tylko oglądałem obrazki i słuchałem opowieści. Zresztą nauczyłem się czytać dosyć wcześnie, jeszcze przed pójściem do szkoły. Rytuałem mojego dzieciństwa było wylegiwanie się po lekcjach na wersalce z książką i talerzem kanapek co sprawiło, że jako 7 latek byłem dość pucołowaty za to miałem za sobą już sporo podróży odbytych wspólnie z Vernem, Stevensonem czy Szklarskim. Oczywiście chodziłem na spacery, do zoo i do parku, na cmentarz i na perski, jeździłem na wakacje ale świat zewnętrzny zaskoczył mi nieco później i nigdy nie przestał być przestrzenią dla snucia fantazji.

– Kiedy zacząłeś zwracać uwagę na swoje otoczenie? Dostrzegać niuanse i intrygujące drobiazgi?

Sroką byłem od zawsze – już jako szkrab pośród ukochanych skarbów miałem kryształ bizmutu, kauczukową piłeczkę z wstrzykniętą wstążką pigmentu i znalezioną na ulicy opalizującą blaszkę – kawałek stopu z jakiego wykonana była jakaś część samochodowa. Pewne predyspozycje ma się od urodzenia: albo patrząc na plamy mchów i porostów widzimy archipelagi albo nie. Kasztanami jarają się chyba wszystkie dzieci ale owocami cisu już niekoniecznie. Oko wyostrza się z czasem, gust definiuje i ulega rafinacji. Do rzeczy najprostszych częstokroć trzeba długo dorastać. Nocne, żoliborskie spacery z moim nieżyjącym przyjacielem Kusym były dla mnie piekielnie istotnym doświadczeniem a szlajaliśmy się razem dobre 30 lat.

– Pamiętasz swój pierwszy kontakt z pornografią?

Doskonale. Moim młodzieńczym doświadczeniom z erotyką przeróżnej maści poświęciłem osobny felieton opublikowany swego czasu na łamach “Przekroju”, jest on też dostępny na moim blogu – poszukaj pod hasłem “Syndrom King Konga”. Na potrzeby tego wywiadu mogę ci zaserwować jedną ładną anegdotę. Na gołe panie miałem ciśnienie odkąd pamiętam, jednak, jako że nie miałem taty, w domu żadnych “pisemek” nie było. Z materiału wizualnego miałem do dyspozycji jedynie nieduży albumik o pop-arcie, reprodukcje aktów na serii znaczków z Paragwaju i “Zakochanych” Peyenta – de facto same świetne rzeczy ale ja pożądałem konkretu. Zwróciłem się więc do mamy domagając się “Playboya” a moja mądra mama zamiast mnie pogonić zadzwoniła do swojego brata, który miał używane audi, zegarek płetwonurka, psa wilczura i generalnie był 100% facetem i nadała mu temat. Wujek Jurek zabrał mnie najpierw na spacer a potem do siebie na Wawrzyszew gdzie dał mi do oglądania dwa francuskie magazyny a sam dyskretnie zniknął w kuchni, żeby zrobić sobie kawę. W “Lui” dziewczyny były w majtkach ale w “Oui” pokazywały już futerka – byłem totalnie zachwycony. To był sam początek podstawówki – nigdy nie zapomnę mamie, że to dla mnie zrobiła. Jeżeli chodzi zaś o ruchome obrazy to pierwszy stricte pornograficzny film oglądałem w wieku lat bodajże dwunastu. Mój kupel z VI piętra Marek pożyczył go w pakiecie z magnetowidem od jednego z niepełnosprawnych pacjentów swojej mamy. Nazywał się “Sex Boat”. Produkcja z 1980 roku. Była to opowieść o dwóch napalonych matołach w przebraniu kobiet przemycających się na luksusowy statek, którym w karny rejs udaje się cała horda rozpustnych panienek. Nie tak dawno znalazłem go w sieci i z niemałą satysfakcją stwierdziłem, że wspomnienia nie przerosły oryginału i że cały czas mnie kręci. Na dokładkę po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć go w kolorze.

– Jesteś w stanie zarysować ogólne postulaty promowanej przez ciebie estetyki przyjemności?

Nie jestem aktywistą nie mam więc sprecyzowanego programu. Zajmuję się nie tyle estetyką co kulturą rozkoszy. Estetyka, jak istotna i nośna by nie była, pozostaje w tym wypadku jedynie wehikułem. Przyjemność traktuję jako realną wartość w życiu. Staram się zwracać na nią uwagę bo jest powszechnie dostępna, w dużej mierze uwarunkowana jedynie indywidualną wrażliwością a jednocześnie w naszym poważnym i cierpiętniczym kraju pozostaje kwestią jeżeli nie wstydliwą to na pewno zmarginalizowaną w dyskursie. Nie próbuję jednak z przyjemności zrobić wartości nadrzędnej staram się raczej kompensować istniejący brak równowagi.

– Czy we współczesnym świecie można być pełnokrwistym hedonistą?

Nie wiem co ukrywa się w tym wypadku pod twoją definicją pełnokrwistości. Bezrefleksyjny, pozbawiony skrupułów hedonizm jest postawą naganną, natomiast umiejętność doceniania tysięcznych przejawów urody życia i cieszenia się nimi uważam za coś absolutnie elementarnego. Świadomy hedonizm wydaje mi się jedynie racjonalnym wyborem skoro przyszło mi już żyć na tym padole łez. Współczesność nie ma tu nic do rzeczy. 

– Nie stronisz od używania żywych kolorów. Zarówno w swoich pracach jak i codziennym ubiorze. Czujesz potrzebę wyróżnienia się na co dzień?

Na pewno nie czuję potrzeby wtapiania się w masę. Nie mam 14 lat więc ubiór nie jest dla mnie czymś co determinuje moją tożsamość a raczej zabawą. Niewątpliwie jednak jest to zarazem swoiste credo. Soczysty kolor traktuję jako synonim witalności. Jest to też jeden z kluczowych elementów rytuałów godowych i seksualnych kodów w świecie przyrody a kwestie te są dla mnie fundamentalne. Nie godzę się na burość. Wizja humanizmu opartego na nijakości mnie obraża. Nie chcę być szarym człowiekiem.

– Przez lata pokazywałeś rozmaite przedmioty ze swoich zbiorów na rozkładówkach w Machinie i Fluidzie. Masz jeden ulubiony gadżet?

– Jeżeli pominę własnego chuja to zdecydowanie nie. Jedną z cech świata, które najbardziej mnie cieszą jest jego różnorodność. Fascynuję się oczywiście partykularnymi manifestacjami piękna, harmonii, wdzięku czy absurdu ale nie widzę powodu by limitować się do jednego złotego medalu. Na tym etapie życia na jakim jestem przestałem właściwie zbierać fizyczne artefakty – nieliczne precjoza po jakie do tej pory zdarza mi się jeszcze wyciągnąć szpony to te które mogę w miarę natychmiastowo spożytkować jako element scenografii – na spacerze albo w sypialni. Natura jednak ciągnie wilka do lasu – nie przestałem więc całkowicie kolekcjonować ale teraz są to raczej dobra wirtualne – tyleż czerpię, co dokładam się do masy krytycznej słów i obrazów kłębiących się w sieci.

– W wielu wywiadach z Tobą, twoja sztuka jest zestawiana z ogólnie przyjętymi konwenansami. Czujesz w tym implikacje, że Twoje prace są wynaturzeniem lub kuriozum?

Miętę do kuriozów odziedziczyłem po moim dziadku Juliuszu. Przez większą cześć życia byłem uważany za dziwaka i nie mam z tym większego problemu nie oznacza to jednak, że dziwność jest dla mnie wartością nadrzędną, że łaknę jej jako takiej. Nie staram się dopasowywać do powszechnie funkcjonujących modeli. Zdecydowałem się zaufać swojemu instynktowi i zajmować się tym co naprawdę mnie fascynuje. Czy czyni to ze mnie i z moich prac aberracje? Wszystko zależy od perspektywy – jeżeli pojęcie normy jest dla kogoś czymś zasadniczym istnieje duża szansa, że nie zmieszczę się w jego spektrum.

– Myślisz, że współczesna sztuka cierpi przez zbytnią intelektualizację?

Nie interesuję się sztuką jako taką a pojęcie sztuka współczesna jest tyleż pojemne co nieprecyzyjne. W XX wieku sztuka niesłychanie rozszerzyła swoje pole, zdobyła nowe tereny, redefiniowała się wielokrotnie. Pojawiły się takie jej obszary, które wymagają bardzo solidnego przygotowania intelektualnego a wręcz i strefy quasi hermetyczne – nie widzę w tym nic niepokojącego. Problemem jest raczej to, że ludzie często a priori uważają, że sztuka współczesna jest niezrozumiała zarazem oczekując, że będzie ona dla nich bez żadnego przygotowania stuprocentowo komunikatywna. Jednocześnie sztuka współczesna będąc pozbawioną ściśle określonych reguł przestrzenią eksperymentu stwarza więcej możliwości dla intelektualnego hochsztaplerstwa niż inne dziedziny ludzkiej twórczości. Wszystko to prowadzi do rozlicznych konfuzji nie powinno jednak w żadnym wypadku dyskredytować sztuki jako takiej. Wydaje mi się, że jest to moment szalenie interesujący w jej dziejach. Jest w czym wybierać. Jeżeli zaś poszukujemy po prostu tradycyjnego komfortu estetycznego, którym bynajmniej nie gardzę, znajdziemy go z łatwością.

– Definiujesz jakoś odbiorcę swoich prac?

Nie jestem gwiazdą popu – nie mam i nie muszę mieć sprecyzowanego targetu. Staram się pakować w moją pracę maksimum serca i głowy. Wierzę, że kwestie, którymi się zajmuję są na tyle istotne i uniwersalne by wzbudzić rezonans w bardzo różnych ludziach.

– Jednym z motywów tego numer K Maga jest hasło “Get naked”. Czym jest dla Ciebie nagość? Jakie skojarzenia wywołuje w Tobie to słowo?

Tym razem pewnie cię rozczaruję ale zdecydowanie nie seksualne. Nagość jest poważna, wymagająca i jednoznaczna zaś zmysłowym igraszkom sprzyja niefrasobliwość, pewna doza przewrotności i nieoczywistość.  Erotycznie jestem bytem post-naturalnym i od dawna bardziej interesuje mnie ubieranie dziewczyn do łóżka niż nagość sauté. Pitigrilli doskonale by mnie zrozumiał. Zawsze natomiast jeżeli to możliwe pływam nago. Lubię nago obcować z przyrodą: ganiać po jesiennym lesie, wspinać się na drzewa, tarzać po mchu i śniegu. Rozbierając się usuwamy pewną banalną ale silną barierę pomiędzy nami a światem, stajemy się delikatniejsi ale i wrażliwsi. Jako młody chłopak często fotografowałem nagich ludzi, w tym również siebie, nie były to jednak zdjęcia erotyczne – interesowało mnie przede wszystkim usunięcie kontekstu jaki narzuca ubranie, obcowanie z moimi bohaterami w postaci czystej. Paradoksalnie poprzez nagość stawali się bytami bardziej duchowymi. 

– Uważasz, że należy oswajać polskie społeczeństwo z nagością i zręcznie podaną erotyką?

Sądzę, że z poprzedniej wypowiedzi wynika dość jasno, że są to dla mnie osobne kwestie. Nagość posiada swoisty aspekt terapeutyczny – na golasa ciężko wygłaszać radykalne opinie, utrzymać patos czy nieść pochodnię nienawiści – takie ćwiczenie wydaje się nie od rzeczy w polskich realiach. Seksualność zaś jest, niezależnie czy się do tego przyznajemy czy nie, czymś fundamentalnym w naszym życiu. Myślę, że generalnie warto obcować z wyrafinowanymi formami erotyki, poszukiwać w niej zachwytu i dążyć do sublimacji seksualnego doświadczenia. Polskie społeczeństwo ma wiele do przepracowania w tej materii. Jestem urodzonym przemytnikiem ale nie sądzę żeby “zręczne podanie” załatwiało sprawę. Jesteśmy potwornie konserwatywni a nasz wstyd i zahamowania najchętniej kryjemy pod maską sarkazmu i ironii. Oswajać to powinniśmy własne demony, z erotyką zaś trzeba się skonfrontować co wymaga odwagi i szczerości nie wspominając o tym, że przydałaby się też odrobina lekkości i wdzięku a w tej materii też mamy poważny deficyt.

– Dzielisz życie pomiędzy Meksyk i Polskę. Co Cię przeciągnęło na drugą stronę oceanu?

Początkowo przypadek. Studiowałem na jednym roku z chłopakiem z Meksyku, zaprzyjaźniliśmy się i w 89 Gabriel zaprosił mnie do siebie. Dla dwudziestolatka, który praktycznie całe życie spędził w Polsce było to kosmiczne doświadczenie. Później przyszła świadoma decyzja związana tyleż z tęsknotą co potrzeba głębszej eksploracji. W 97 wróciłem tu na stypendium, zrobiłem mój ostatni film animowany i poznałem dziewczynę z którą spędziłem kolejnych 13 lat życia. W tej chwili najważniejszym elementem mojej relacji z Meksykiem jest mój syn Tolek.

– Jesteś w stanie zestawić dynamikę życia w tych krajach?

Jest skrajnie spolaryzowana. Każdy z tych światów stanowi dla mnie doskonałe remedium na ten drugi a przemieszczam się między nimi nader regularnie.

– Jak wpływają na Twoją sztukę?

Meksyk był dla mnie idealnym katalizatorem. Moim podstawowym punktem odniesienia pozostaje Polska.

– Czy odbiór Twoich prac różni się w zależności od współrzędnych geograficznych?

Maksymalnie. W tej chwili pracuję głównie w Polsce a do Meksyku jeżdżę zasadniczo po to, żeby spędzać czas z synkiem. Jeszcze kilka lat temu jednak prowadziłem tu bardzo aktywne życie zawodowe i wiele osób z Meksyku mówiło mi wtedy, że dopiero po wizycie w Polsce zrozumiało, że moja pozorna frywolność jest całkowicie świadomą postawą.  Przyjemność i kolor są bardzo silnie osadzone w meksykańskiej kulturze – nie ma po co wozić drewna do lasu, jednocześnie Meksyk przeżywa aktualnie nad wyraz krytyczny, wręcz tragiczny okres i potrzebuje zupełnie innego publicznego dyskursu, również w sztuce. Mimo wszystko myślę, że mój projekt “Eco Fever” eksplorujący m.in. wątek “klasizmu” kolorystycznego był trafiony w punkt. Jako projektant z kolei znalazłem się w Meksyku na o wiele żyźniejszym gruncie niż w mojej, posiadającej w tej dziedzinie tak wspaniałe tradycje, ojczyźnie.

– Utożsamiasz się z jakąś postacią literacką, filmową lub komiksową?

Nie. Natomiast na pewno jestem konglomeratem wielu. Życie jest bardziej wielowymiarowe niż jakakolwiek fikcja – można być jednocześnie Muminkiem i Włóczykijem co wcale nie przeszkadza temu, żeby od czasu do czasu wychodzili z nas i Buka i Mimbla i Mała Mi. Hatifnaci bliscy są mojemu sercu.

PINK NOT DEAD!

check also:

KING KONG PINK

MINIMAL FETISH wywiad

RÓŻOWE-OBCASY wywiad

KULTURA ROZKOSZY wywiad

RELAX & LUXUS statement + linki do wywiadów