
My Very Favorite Panty!! by sissy jamie nicole
Dear PINK’s
Mam fazę na romansidła. Bardziej i mniej groszowe dwudziestolecie wciągam hektolitrami. Hekatombę serc urządzam sobie z lubością 🙂 Wiele smakowitych kąsków wpadło ostatnio w moje sieci: “Szpon w rękawiczce” Benjamina Schlagera, “Między nami panienkami” Marcela Prévosta, “Święta kurtyzana” Piotra Mille – niebawem wyimki – nic jednak równać się nie może z opowiadankiem “Fartuszek” autorstwa Stanisława Birmy Dróbeckiego. Pozwalam sobie zacytować je tu w całości. Wielkie podziękowania dla Piotra Rypsona, któremu zawdzięczam ten kwiatek 🙂
PINK NOT DEAD!
maurycy
Stanisław Birmy Dróbecki „Fartuszek”
Nie było w tem zresztą nic tak bardzo osobliwego, że Wandzia zdjęła swój fartuszek, to zdarza się dość często; kobiety wiedzą o tem, ba! zdarza się w pewnych okolicznościach życia, że zdejmują nie tylko fartuszek…
Szczególniejszą jednak rzeczą było, że biedna Wandzia nie mogła fartuszka już znaleźć, gdy go na powrót wdziać chciała.
Gdzie mógł się podziać ten przejrzysty kawałek batystu, ta wstydliwa zasłona, ten puklerz cnoty i wstydu, który właśnie odpasała przed chwilką, a który pokrywał jej biodra i cudnych kształtów nóżki?
Za krzesłami, pod stołem, za oknem, za żaluzyami małego pokoju – szukano go wszędzie…
A szukało go dwoje zakochanych, którzy od gwaru stolicy i spojrzeń zawistnych ludzi schronili się aż tu ze swoją miłością, tu do cichej wioski, położonej na południowym stoku Pireneów… Daremnie!
– Czy pojmujesz? – spytała Wandzia. Nie pojmował wcale. I znów zaczęły się gorączkowe, rozpaczliwe a długie poszukiwania po wszelkich kątach.
Przypomnieli sobie, że właśnie w największej ekstazie upojenia ich i szału, gdy spleceni w jednym uścisku, zamagnetyzowani nawzajem swym wzrokiem – oddawali się niemej kontemplacji miłosnej przerywanej tylko stłumionymi westchnieniami i urywanemi, szybkiemi jak błyskawica pocałunkami – przypomnieli sobie, że w tej chwili uniesienia – wpadł przez małw otwarte okienko zazdrosny wiatr górski i zaczął buszować po pokoju wietrząc firanki, poruszając filigranowe mebelki…
Czyżby ten wiatr uniósł był lekki fartuszek Wandzi?!…
Jak ten wielki biały ptak umknął gdzieś z rozpostartemi skrzydłami – poleciał z wichrem w noc ciemną między szczyty nagich skal – rzucony, rozdarty zawisł być może na niebotycznym cyplu górskim, albo może spoczął w dolinie gdzieś na dachu wieśniaczej chatki, na drzewach lub wieży małego kościółka?!…
Nieprawdopodobne, niemożliwe przygody małego fartuszka wśród ciemnej nocy, zdala łóżeczka uroczej swej właścicielki!…
Wandzia przestała wreszcie szukać… I zakochani pojechali dalej zostawiając ze swego szczęścia tyle w tem rozkochanem pustkowiu, ile złoty motyl zostawia pyłu ze swych skrzydełek na opuszczonej róży.
A jednak zmienne są serca kobiet!… Wandzia, która szalała za swym kochankiem – przestałą go kochać! Obrzydły jej dawne czułości i pieszczoty, znienawidziła wspomnienie maleńkiego pokoiku na południowym stoku Pireneów, tego pokoiku o twardem, a jednak tak rozkosznem łóżeczku, tego pokoiku, gdzie zazdrosny wiatr górski porywa przez okno – batystowe fartuszki…
Gdy jeden jedyny raz usłyszała Wandzia kazanie pewnego przystojnego dominikanina – czuła , że w duszę jej wstąpił żal, skrucha i chęć poprawy.
Zaniechała balów, festynów, turniejów, gdzie już sam wzrok pięknej damy rozpalał męstwo w duszy rycerza…
Dręczona wyrzutami sumienia z powodu dawnego życia i grzesznych pocałunków – zasłużyła teraz zaiste by być stawianą za wzór wszystkim tym, co pokutują, lub pokutę rozpocząć myślą.
Duszpasterz obiecał jej już nawet, że Niebo nie zaciągnie do wiecznych rejestrów pewnych grzechów jej życia, litując się nad nią i uwzględniając niebywałą w jej wieku i przy jej temperamencie wstrzemięźliwość na punkcie miłości.
Ale Wandzia byłą surowsza dla siebie niż nawet jej mentor duchowy…
Nie sądziłą bowiem bynajmniej by dusza jej była z dawnych błędów i win w zupełności oczyszczoną!
Nałożyła sama na siebie pokuty i posty – poddała się krwawym pocałunkom dyscypliny i zawziętej surowości zgrzebłej, ostrej koszuli pokutnej.
Ale to wszystko nie uspokoiło skrupułów jej sumienia. Tam, do tej małęj wioski na południowym stoku Pireneów, gdzie tak ciężko zgrzeszyła, postanowiła odbyć pielgrzymkę pokutną.
Na łabędzią swą szyjkę założyła gruby powróz, pieszczone swe ciało oblekła worem pokutniczym, z prześlicznych nóźek zdjęła buciki i pończoszki i ująwszy kij pielgrzymi, z rozpuszczonym długim do stóp, kruczoczarnym włosem, boso udała się w drogę…
Tak szła polami i lasami, gościńcem i drogą – jednak o dziwny instynkcie kobiecy!… – spostrzegłszy czy to rycerza, czy wieśniaka, czy duchownego, jakikolwiek osobnik płci męskiej – nie zapomniała nigdy spuściwszy wstydliwie swe oczy ku ziemi, podnieść równocześnie dolne fałdy pokutnego woru…
I jaki taki stawał zdumiony i szeptał do siebie w podziwie:
– Ach! cóż za prześliczne nóżki!…
Bo istotnie miała nóżki, jakiemi nie każda kobieta w owe czasy poszczycić się mogła.
Niepokalanej białości wysokie w stopie o muskularnej a kształtnej budowie łydek, były jakby stworzone dla pieszczot kochanka, stanowiły klasyczny model dla dłuta i pędzla…
Gdy szła zieloną murawą posuwając lekko białe swe stopki – zdawało się zdaleka, że dwa bliźniacze gołąbki płyną po ziemi. Gdy przystanęła dla spoczynku i oparłszy się na pątniczym kosturze wzniosła z przyzwyczajenia powyżej kostek wór pokutniczy stanowiący jej suknię – przysiągłbyś, że z zielonej trawy wykwitły dwie białe bliźniacze lilie małe i wązkie u podstaw a rozszerzające się ku górze w pełne jędrne kielichy.
A te podstawy to były bose nóżki.
A te pełne i jędrne kielichy to były nagie łydeczki pięknej pokutnicy.
I jaki taki stawał zdumiony i szeptał do siebie w podziwie:
– Ach! cóż za śliczne nóżki!…
Doszła wreszcie do celu swej pielgrzymki i wstąpiła do tej samej oberży stojącej na południowym stoku Pirenejów, gdzie popełniła ze swoim współwinnym ów słodki, a jednak o pomstę do Nieba wołający grzech – grzech niedozwolonej, nieuświęconej miłości…
Postanowiła pójść do spowiedzi…
Proboszcz tej miejscowości, poczciwy starowina pochwalił z uznaniem jej zamiar pokuty. Zauważył jednak, że spowiedź publiczna nie odbyłaby się z pewnością bez skandalu, zaproponował więc inny sposób uzyskania przebaczenia Niebios.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności posiadał kościół, którego stróżem był stary proboszcz – cudowną relikwię działającą od dwóch lat cuda, o jakich nikomu się nie śniło.
Ze wszystkich stron świata zbiegali się do niej cierpiący i żałujący, by spojrzawszy na nią zaczerpnąć otuchy i pociechy.
Gdy się kto dotknął tej relikwii lub nawet tylko spojrzał na nią – był uzdrowiony. Chromi mogli tańczyć, ślepi przejrzeli – i.t.d.
Wandzia zachwycona tem opowiadaniem zapałała gorącą chęcią, by dotknąć się, gdy można – to ucałować tę podziwienia godną relikwię, która z pewnością leczy z równym skutkiem ułomności ciała jak i duszy.
– Z miłą chęcią – odpowiedział zacny duszpasterz.
Zaprowadził pokutnicę do małej kapliczki, gdzie za szkłem umieszczono szczególniejszy ten amulet.
I świeciła relikwia nad tłumem ludzi, którzy pełni świętej bojaźni a zarazem gorejącej wiary i nadziei kierowali w górę pobożne spojrzenia.
– „Z pewnością z Nieba została nam tu na ziemię zesłana, ponieważ przed dwoma laty pewnej burzliwej nocy znaleziono ją na wieży naszego kościółka, a cudowna woń tej tkaniny, won, którą po dziś dzień roztacza wpaja w nas tę niezłomną wiarę, że przedmiot ten pochodzi od świętej – Magdaleny!…”
– O! – zakrzyknęła w najwyższej ekstazie Wandzia, klęcząc przed świętością.
A potem – z pozwoleniem księdza proboszcza ucałowała gorącemi usty z pierwotną wiarą dziecięcia ową świętość, nie poznając ani po koronkach brukselskich, ani po cienkim batyście, ani po podniecającym zapachu wytwornych perfum – swojego własnego fartuszka, który przed dwoma laty zazdrosny wiatr górski porwał jej przez okno małego pokoiku na południowych stokach Pirenejów.
Stanisław Birmy Dróbecki „Fartuszek”
z tomu opowiadań pod tym samym tytułem
Warszawa, Skład Główny Księgarni E. Wendego i spółki (T.Hiża i A. Tarkuła)
1912?
Zobacz też: PINK LEGS