PHANTOM PINK

Dear PINK’s

Początek lat 90 wydaje się być w Polsce szczególnie owocnym okresem dla różowej literatury – wraz z nastaniem nowych wspaniałych czasów ramię w ramię z duchem wolności pojawił się również fantom libertynizmu. Obok z dnia na dzień legalnych kantorów wymiany walut (konkretny przekręt ale to inna bajka) i dumnie puszących się sklepów z bronią (sic!) w najbardziej nieoczekiwanych (i często nieadekwatnych) miejscach zaczęły jak grzyby po deszczu wyrastać sexshopy. Kioski Ruchu zatonęły pod nawałem publikacji erotycznych począwszy od masówek jak importowany Cats czy rodzimy Wamp a skończywszy na totalnie niszowych wydawnictwach takich jak np. Piesica Marcusa Zaanda czy Pamięć oczu Durvilla de Cardè.* Co się dziać musiało na głebokiej prowincji gdy pozycje te trafiły pod strzechy – uszami duszy już słyszę ten skrzyp sprężyn w materacach i zduszone krzyki rozkoszy rozchodzące się po fabrykach i PGR-ach 🙂 Najbardzie interesujący dla mnie w tym okresie jest fakt, że stadarty europejskie czy światowe zwyczajnie nie miały jeszcze czasu by zadomowić się w naszej rzeczywistości – na rynku panowała wolna amerykanka a wraz z całym tym chaosem i entuzjazmem do głosu dochodziły najdziwaczniejsze pomysły. Jednym z “gigantów” edytorskich tego czasu był gdański Phantom Press International, który niebawem jednak przekfalifikował się zasadniczo na Fantasy i Horror. PP specjalizował się w szybkich licencjach, ekspolatując erotyczną literaturę aglosaską, głównie wiktoriańską i pseudowiktoriańską czyli jednak obowiązujący do dziś na świecie pornograficzny stadart powieściowy. Tłumaczenia to najczęściej spod ciemnej gwiazdy lecz cóż z tego gdy lakierowane okładki z tłoczonymi złotymi literami kusiły spragnionego luksusu, a nawykłego do bumagi offsetowej klasy VIII, mechacącej się tektury i nieczytelnych fotografii, dopiero co post-socjalistycznego człowieka. Do dziś pamiętam nazwisko Grahama Mastertona dumnie sczerzące się do mnie w złotym uśmiechu z wystawy nieistniejącej już dziś księgarni na Placu Wilsona. (Było tam coś o wtykaniu szczotki do włosów w tyłek – mam nadzieję skonfrontować się jeszcze kiedyś z tą obiecującą pozycją) Wtedy nie miałem czasu ani dyspozycji by swobodnie zanurzyć się w słodko cuchnące bagno grafomanii – dziś czynię to z lubością (choć są pewne granice ale o Dnach Den takich jak Różowa Seria Pink Press [2000] czy Seria Erotyczna Cats [1993] innym razem) i zmiennym szcześciem – ostatnio udało mi się przechwycić dwie pozycje wydane przez PP w osławionej Kolekcji Afrodyty: jedna to wydane anonimowo Młodzieńcze awantury – naprawdę wdzięczny kawałek pornografii przerabijący klasyczny motyw przyjaciół z lat dziecięcych spotykających się z miluchnymi a ciekawskimi kuzyneczkami jedego z nich na wakacjach na wsi, drugi to Celeste Piano Instrument Rozkoszy – konkretna już chała, typowa literatura akcji, grubymi nićmi szyta mistyfikacja będąca rzekomą autobiografią autorki. W tej materii wszelkie rekordy bije jednak Pamiętnik Krystyny ale ten zachowuję sobie na osobną okazję bo zaiste smakowity to kąsek. Poniżej kilka fragmentów z Różowego Anonima. Pozostaje mi życzyć przyjemnej lektury, której mam nadzieję towarzyszyć będą westchnienia, rumieńce, imponujące erekcje i obfitość miłosnych soków 🙂

PINK NOT DEAD!

maurycy

Zanim dziewczęta spostrzegły, do czego zmierzamy, ich koronkowe halki powędrowały do góry, a cudownie białe pośladki zaczęły cieszyć nasze oczy. Nie mogliśmy ich shańbić używając rózg. Kilka klapsów wywołało na gładkich powierzchniach koloru kości słoniowej prześliczny odcień różu.

str. 37-38

Oboje wszelkimi siłami, w szalonych uściskach, wspomagając się wzajemnie, usiłowali wcisnąć jeszcze głębiej ów czarodziejski klin w siedlisko rozkoszy. Zaraz też zdziwiła mnie wprost doskonała harmonia, którą odnalazło tych dwoje. Widziałem ją przedewszystkim we współpracy unoszących się dziewczęcych bioder i susów drżących chłopięcych pośladków. Wytężona praca, bo przecież jeszcze nie sztuka, niebawem przyniosłą swój kojący skutek. Roznamiętniony młodzieniec, zanurzony w oceanie rozkoszy wystrzelił strumieniami spełnienia. Niemniej oczarowana panna, osiągnąwszy równy poziom bezgranicznej błogości, w zamian za ten hołd złożony jej utraconemu dziewictwu, oddała niemałą porcję wilgoci. Jeszcze chwilę smakowali doskonałość, demonstrując wszelkie odcienie zachwytu.

str. 55

Przywarliśmy do siebie złączeni lubym spoiwem. Jednym słowem, do zamka włożono właściwy klucz, przez co otwarcie drzwi do krainy rozkoszy nie przedstawiało większych trudności.

str. 64

Gorący pocałunek i czuły uścisk były odpowiedzią Marii na delikatne ruchy do przodu i w tył mojego sztyletu w nowej pochewce. Potraktowałem to jako sygnał do rozpoczęcia wspinaczki na szczyt kojącego zachwytu. Krok za krokiem, w tempie regularnej sekwencji uderzeń, narastało w niej zmysłowe podniecenie. Z trudem mogłem oddychać, uduszony prawie żarliwymi pocałunkami już nie dziewczęcia, a samej namiętności.

str. 82

Przesunąłem dłoń nieco wyżej odnajdując mały, wrażliwy występ. Wiedziałem, że pieszczota tego miejsca dostarcza dziewczętom wiele rozkoszy. Przyjęłą dotyk dreszczem (…) Miałem więc powody by sądzidzić, że moja partnerka coraz lepiej uzmysławia sobie podstawę uczucia solidarności łączącego dwoje ludzi, że już zaczyna doświadczać przedsmaku tych zmysłowych wrażeń, do których zamierzałem doprowadzić.

str. 100

Przeto nie wiele mówiąc spoczywałem na łożu obok dziewczęcia, leniwie od czasu do czasu przyciskając ją do siebie i spijając słodycz z jej warg i piersi.

str. 118

Młodzieńcze Awantury – Anonymous
przełożył Karol Fryc
Phantom Press International, Gdańsk, 1991
Printed and bound in Great Britain (cena 11 500 zl)

* Sam mam na koncie zrobioną w 1992 okałdkę do erotycznej powieści (nazywała się bodajże Londyński Harem) – mój debiut designerski – dość nieudolne pierwsze koty za płoty – wykorzystałem w nim jednak Róż oraz motywy z Ropsa i Modiglianiego 🙂