Dostępność do światowej kultury literackiej opiera się właściwie w stu procentach na indywidualności i pasji tłumaczy. To coś czego nie da się w kulturze zaplanować – albo w danej epoce urodzi się ktoś taki jak Boy albo nie i kropka. Moje pokolenie miało to szczeście w niesfornej postaci Roberta Stillera. Z jego tworczością miałem okazję zapoznać się bardzo wcześnie – jako sześciolatek, kiedy w czasie pobytu w Zakopanem mój cudowny dziadek kupił mi “Skamieniały statek”. Później przyszło wiele innych wspaniałych książek: “Gilgamesz”, “Krymhilda”, “Zardzewiały miecz”… ale największą satysfakcję sprawiła mi niewątpliwie “Córka Długozębych”. Pacholęciem będąc wyciągnąłem tę mała ciemnoróżową cegiełkę z matczynej półki – intrygowała tak tytułem jak psychodelicznymi tropikalnymi ilustracjami Jerzego Skarżyńskiego. Wiele w niej historii wspaniałych i niesamowitych ale dla rodzącej się zmysłowości młodego chłopaka opowieść o tym “Jak powstały kobiety” była prawdziwymi siedmiomilowymi butami. Miałem satysfakcję i przyjemność poznać Roberta Stillera przy okazji PND! – napisał nawet specjanie dla projektu mały lingwistyczny essej o różu i różowości (niebawem na blogu). Na początek jednak “Jak powstały kobiety” 🙂
PINK NOT DEAD!
maurycy
Jak powstały kobiety
(Uapou)
Na początku wszystkie kwiaty były pięknymi kobietami. Nie ubierały się w przepaski, nie miały oczu ani włosów, rąk ani nóg. Miały tylko to co najważniejsze, i to był kwiat.
Wtedy nic nie więdło. Nie umierało.
Mężczyźni nie zrywali kwiatów ani dla zapachu, ani też dla ozdoby. Żaden ich nie nosił. Boby się wstydził.
Tylko jeden z mężczyzn nie znał wstydu. Zwał się Koikoi. Był mężem wszystkich kwiatów.
Tamci ich nie dostrzegali. Rosły i tyle. Oni spostrzegali tylko słońce, że ciepłe, palmy, że się na nich rodzą orzechy zdatne do jedzenia, i wreszcie ryby, które tak zwinnie uciekają, że jeżeli oko dla nich nie będzie baczne, to i usta nie spróbują nigdy ich mięsa. Więc zaczeli zauważać również błysk wody, cienie na piaszczystm dnie i pręty zdatne na oścień.
Ale po co kwiaty?
Aż dopiero Koikoi pierwszy spostrzegł ich piękność.
Leżał najedzony i patrzyl. Chciałby zjeść coś jeszcze, dla swojej przyjemności, nie z głodu, ale w brzuchu nie miał już więcej mięjsca. Czuł się także pełny i siła męska wyrywała się z niego na zewnątrz. Spojrzał i zobaczył rzeczy jakich jeszcze nie widział. Czerwone i rozwarte rosły na drzewach. Nic lepszego nie miał do roboty i zapragnął się do nich zbliżyć.
Dotknął ręka. Chwycił w zęby. Przyłożył ucho.
Wszystko to nie wystarczało. Czuł się od nich daleki.
Tak probując ich i siebie znalazł w końcu właściwy sposób.
Odtąd Koikoi wiedział, co ma z tym robić. Świat mu się spodobał dużo bardziej niż przedtem. Kiedy chciał zbliżenia, mógł to czynić bez przeszkód.
Inni to widzieli. Wstyd ich ogarnął.
Zaczeli się zakrywać.
Zwłaszcza w nocy Koikoi miewał sprawę z kobietami w postaci kwiatów. Cóż innego można robić, skoro spać się nie chce, a nic nie widać?
Budził się szczęśliwy.
A kobiety były wdzięczne i wciąż piękniały. Rozkwiatało ich w pośpiechu coraz to więcej, byle prędko, byle z pączka się rozwinąć i już mieć męża.
Podnosiły swą urodę, żeby je spostrzegł.
Przez to jest tak dużo kobiet, choć wystarczy jedna dla kilku mężczyzn. I dlatego są piękne.
Po trochu zaczęto mu zazdrościć.
Wreszcie jeden z mężczyzn, imieniem Hao, przyszedł spędzić noc u Koikoi, żeby się dowiedzieć, jak to się robi.
Koikoi chciał z niego zażartować. Dał mu za przykrycie kwiaty z pewnego drzewa, które otwierają się i opadają, gdy wzejdzie słońce. Przy tym zapowiedział, żeby Hao nie usnął. Ale tego ogarnęła senność i nic nie widział. Spał gdy słońce wzeszło. Wowczas kwiaty rozwarły się i obsypały. Przebudzony ich dotknięciem Hao spojrzał po sobie, strasznie się zawstydził i uciekł w krzaki, żeby go nie zobaczyły w takim stanie kwiaty.
Kobiety.
Koikoi smiał się z tego i chełpił, że on jeden jest mężem wszystkich kwiatów.
Aż go to wyczerpało.
Sił mu zabrakło. Zapatrzony w kwiaty uczł się więdnąć. Wreszcie zblakł, posiwiał i upadł na ziemię.
Umarł z miłości.
Wowczas i te kwiaty, których nie tknął, zwiędły i opadły z żalu po swoim mężu. Przedtem kwiaty umierały tylko od pieszczot.
Kiedy zmarł Koikoi, Hao, który wciąż się nad tym zastanawiał, pierwszy nabrał śmiałości. Pragnął i bał się. Wreszcie wybrał sobie jeden piękny i duży kwiat, z tych, które się rozwinęły już po śmierci tamtego. Znów ich było mnóstwo, bo rozkwitały nie wiedzące, że Koikoi odszedł.
I pragnęły męża.
Hao się położył nocą z tym kwiatem. Umieścił go na sobie.
Kiedy się obudził, wszystko było piękniejsze.
Inni z ciekawości jeli czynić to samo. Ci się wciąż wstydzili, tamtym wstyd przeszedł. Jedni to czynili jawnie, w dzień, przy słońcu, drudzy przeważnie w nocy, jedni pod spojrzeniem kwiatowych kobiet, inni w ukryciu. Wielu zaczęło stroić się w kwiaty i czuć ich zapach. Odtąd już nie było mężczyzn niechętnych kwiatom. Ani kwiatu bez męża.
A kobiety też się przekonały, że nie tylko Koikoi mógł je sobą ucieszyć.
Mnożyły się i piękniały. Teraz dla innych.
I oczywiście wszyscy umierali. Czy to warto? Nikt by już nie wybrał wiecznego życia.
Później z kwiatów się poczęły dzieci tych meżczyzn. Najpierw miały po swych ojcach rzęsy lub wargi, rosły jeszcze z nasion, kwitły na drzewach, wreszcie się zjawiły palce, dłonie i oczy. Kwiaty patrzyły i chwytały. Aż zeszły z drzew. Tak zrodziły się kobiety, jakie dziś znamy, bardzo podobne do nas, a przecież inne. Kto się przyjrzy, zauważy w nich wiele z kwiatu. Nie wszystko się zmieniło!
A my sobie poczynamy z nimi prawie tak samo, jak niegdyś Koikoi.